niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 28

3 komentarze:
- Zielone czy jasno-niebieskie? Hmm…
Od ponad pół godziny zastanawiałam się nad doborem szortów do zwiewnej białej koszuli. Od ostatniego spotkania z Anią miną dokładnie dzień. Jeden dzień. Z Anią… Czy to o nią chodziło? Czy to ją miałam na myśli? Oh… nieważne. Z obojętnością rzuciłam pierwsze lepsze spodenki na łóżko, by po chwili się w nie przebrać i zaczęłam szukać komórki. Gdy ją znalazłam wybrałam numer nowej znajomej.


                 10:09… 10:10… 10:11… beznadziejnie znudzona wpatrywałam się w budzik na szafce z jasnego drewna stojącej obok łóżka. Cztery godziny temu pożegnałam się z piątką chłopaków. Nie było to łatwe mimo, iż wyjeżdżają jedynie na tydzień. Włóczyłam się po domu bez celu, aż wreszcie zmęczona chodzeniem – wciąż miałam ten uciążliwy i tak dotkliwie przeszkadzający mi opatrunek, którego jutro z uśmiechem pozbędę się w szpitalu – dosłownie rzuciłam się na miękkie, nienagannie zaścielone łóżko. Z uśmiechem na ustach wspominałam pożegnalne słowa Toma: „Jeśli coś jest na tyle niebezpieczne, że ja chciałbym się tego podjąć, pamiętaj – nie rób tego”. Kochany Tom… z zamyślenia wyrwał mnie natarczywy, głośny dzwonek komórki. Spojrzałam na wyświetlacz. Podniosłam się i odebrałam.
- Hej… Jasne, wpadnij… Okey, zadzwoń jak będziesz pewna. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się. To Patrycja. Miała ochotę złożyć mi wizytę. Mimowolnie przypomniałam sobie, jak Max na nią patrzył… Nie, nie wtrącam się. To ich sprawa, zresztą moje podejrzenia wcale nie muszą być słuszne.
Rozmyślając tak leżałam na łóżku kolejną godzinę. Po jakimś czasie dostałam telefon od Patrycji, że coś jej wypadło i zobaczymy się kiedy indziej. Czyli cały wieczór mam wolny…

Po raz kolejny spojrzałam na zegarek. 15:17. Uh, to siedzenie w domu staje się nie do wytrzymania. Po raz drugi już postanowiłam wyjść z domu nie patrząc na to, czy moja noga na tym ucierpi. Na zewnątrz mocno świeciło wiosenne słońce. Wyszłam z domu, zamykając go na klucz. Zamknęłam oczy i skierowałam twarz ku słońcu, pozwalając by jego ciepłe promienie ogrzewały moją twarz. Jeszcze raz pomyślałam o jutrzejszej wizycie w szpitalu i odezwał się we mnie głos rozsądku, nakazujący bym nie zapuszczała się w daleki spacer. Wkładając ręce do kieszeni spodni natrafiłam na klucz – od mojego domu. Na samą myśl o nim przypomniał mi się ten chłopak… Poczułam lekką irytację, lecz zignorowałam to i ruszyłam przed siebie. Będąc coraz bliżej gdzieś tam głęboko, jakaś cząstka mnie chciała znowu zobaczyć tego bruneta i miała nadzieję, że on tam będzie. Przypomniałam sobie, że chciał się spotkać… dzisiaj. Potrząsnęłam głową i przyspieszyłam. Gdy dotarłam na miejsce powstrzymywałam się, by czasem się nie rozglądnąć. Jego tu nie ma. Zresztą, co mnie to interesuje. Włożyłam klucz to zamka, przekręciłam go i otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i usiłowałam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz tu byłam. Gdy to zrobiłam, natychmiast chciałam o tym zapomnieć. Ta ucieczka… wyrzuciłam z głowy wspomnienia i poszłam do swojego pokoju.
- Nic się tu nie zmieniło – powiedziałam do siebie otwierając drzwi.
A co miało się zmienić? Czego oczekiwałam? Wszystko dzieję się tak szybko.
Podrapałam się po głowie. Przypomniałam sobie, że już długo nie miałam na niej żadnej czapki, więc zajrzałam do garderoby. Wzięłam pierwszą lepszą i naciągnęłam ją na głowę. Patrząc na pudła przypomniałam sobie, jak założyłam się z Jay'em… Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze umieszczonym na drzwiach garderoby. Kto to mógł być? Znajomi Babci Leny wiedzą, że zmarła, a ja nie miałam tylu znajomych. Powoli zeszłam na dół. Chwyciłam klamkę i nagle poczułam narastający niepokój. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi.
- Cześć – powiedział z tym irytującym uśmiechem na ustach.
Cały niepokój, który przed chwilą czułam zamienił się w złość. Chłopak, który wczoraj chciał kupić mój dom właśnie stał przede mną. Chciałam – to mam. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem.
- Co… co ty tu robisz? – zapytałam prawie krzycząc.
- Jak to co – zrobił krok naprzód – mieliśmy się spotkać.
- Ale ja nie… – spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku. 16:00. Super. Teraz to wygląda tak, jakbym na niego czekała. Jeszcze czego – Nie nie nie. Ja tylko przyszła…
- Mogę wejść? – przerwał mi unosząc brwi.
Byłam całkowicie zbita z tropu. Nie wiedziałam, jak się zachować. Złość, która we mnie wstąpiła uleciała na widok jego niewinnej miny. Jedno, co się nie zmieniło, to to, że on wciąż chciał kupić ten dom. A ja go nie sprzedam. Nigdy. Jeśli go wpuszczę, przemówię mu do rozumu - który wątpię, żeby posiadał – i może wreszcie się odczepi. Warto spróbować.
- Um, proszę – cofnęłam się wpuszczając go do środka.
- Nadal tu mieszkasz? – zapytał rozglądając się.
- Narazie nie, ale…
- Skoro nie – uśmiechnął się – to chcę go kupić.
- Powiedziałam NARAZIE.
- NARAZIE, to ja przekonuję CIEBIE, żebyś sprzedała dom właśnie MNIE.
Tak chcesz się bawić? Świetnie.
- Właśnie tobie? – zapytałam opierając się o drzwi – Hmm. Sądzisz, że w Londynie nie ma takiej osoby, która byłaby chętna kupić ten dom? – powiedziałam robiąc rękoma znaczący gest.
- Tak, dokładnie – odpowiedział podchodząc bliżej – A nawet jeśli, to i tak nie miałaby ze mną szans – zadziorny uśmiech jakby przykleił się i nie mógł oderwać od jego ust.
- Hmm – przytknęłam palec wskazujący do policzka udając, że się nad czymś głęboko zastanawiam – Nie miałaby szans? Z tobą? Hmm, jesteś taki wyjątkowy, czy to coś innego?
Chłopak podjął wyzwanie i naśladując mnie potarł brodę.
– Hmm. Na pewno nie ma drugiego takiego wyjątkowego człowieka na ziemi, jak ja – zrobił kilka kroków w moją stronę. Poza tym trzeba mieć „to coś”.
- „To coś”? Ciekawe – udawałam zaciekawioną.
- O tak. A tylko ja jestem w posiadaniu tak powalającego uroku osobistego – mówił podchodząc do mnie coraz bliżej – w dodatku umiem go wykorzystywać – teatralnie poruszył brwiami.
- Tak? Wybacz, nie zauważyłam – zrobiłam smutną minę – Ale wciąż nie wydaje mi się, byś umiał mnie przekonać do tego, bym to tobie miała sprzedać ten dom. Jesteś ostatnią osobą na ziemi, której bym go oddała.
- Ja jednak myślę, że umiałbym cię przekonać.
- Ha! Ciekawe, jak!
- Hmm. Może na przykład tak…
Spojrzał mi w oczy. Jedną rękę oparł o drzwi tuż obok mojej głowy, drugą delikatnie chwycił mnie w talii i powoli nachylił się, by mnie pocałować. Byłam tak zaabsorbowana tą naszą  „grą”, że przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Jego czekoladowe włosy z bliska wydawały się jeszcze bardziej ciemne, w brązowych oczach dało się dostrzec spokój, a zapach jego skóry był kojący, jak gorąca kąpiel. Gdy zalewie musnął moje usta, ocknęłam się. Błyskawicznie się wyprostowałam; opierając dłonie na jego piersi lekko go od siebie odsunęłam. Na samą myśl, co powinno nastąpić, gdybym tego nie przerwała, moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Chłopak zatrzymał się i powoli podniósł wzrok. Patrzył w moje oczy tak, jakby chciał w nich znaleźć powód mojego zachowania. Kąciki jego ust nieznacznie się uniosły.
- Jesteś pierwszą dziewczyną, która tego nie chce.
- To ma być komplement? – zapytałam próbując opanować drżenie głosu.
Brunet uśmiechnął się.
- Mogę wiedzieć, czemu?
- Co czemu?
- Czemu się opierasz.
Przypomniałam sobie Jay’a; o jego niewyobrażalnie błękitnych oczach, brązowych loczkach i boskim uśmiechu. Brakowało mi go. Bardzo. Tak bardzo, że gdyby nie resztki rozsądku, które mi pozostały, byłabym gotowa pocałować innego chłopaka. Poczułam się okropnie. A co by było, gdybym się nie powstrzymała? Sumienie nie dałoby mi spokoju i po – daj Boże – kilku, kilkunastu latach musiałabym powiedzieć prawdę.
- Nie mogę. Po prostu nie mogę.
Chłopak nie odsuwając się spojrzał na mnie tak, bym mówiła dalej.
- Jest taki chłopak…
- Twój?
- Co? Nie. To znaczy… Między nami jest coś… coś więcej i obydwoje o tym wiemy…, ale nie jesteśmy razem. Jeszcze… mam nadzieję.
- Jeszcze? – dopytywał – To jesteście razem, czy nie.
Miałam wrażenie, że zrozumiał co mam na myśli, lecz chciał to usłyszeć z moich ust.
- Nie! Tak wyszło, że… nie było okazji, żeby spokojnie o tym porozmawiać – odpowiedziałam stanowczo, choć w tym położeniu czułam się trochę niezręcznie.
- Aaa, rozumiem – powiedział udając.
Lekceważył mnie, a ja nie lubiłam, gdy ktoś to robił.
- Nie. Wcale nie rozumiesz – wycedziłam niemal przez zęby.
- Jest pewien chłopak do którego prawdopodobnie coś czujesz i on też prawdopodobnie czuje coś do ciebie, lecz nie jesteście razem – mówił z naciskiem na „prawdopodobnie”, a jego uśmiech coraz bardziej działał mi na nerwy.
- A więc? Co w tym złego, że pewien niczego sobie chłopak pocałuje cię tylko raz…
Ponownie nachylił się ku mnie, lecz tym razem nie odleciałam. Wciąż trzymając ręce na jego klatce przycisnęłam je i odepchnęłam go. Mocniej, niż poprzednio. Podziałało.
- Nie rozumiesz?! Nie mogę! Nawet nie chcę!! – zaczęłam krzyczeć; miałam już powyżej uszu jego zachowania – To, że ty uwodzisz pierwszą lepszą napotkaną laskę nie oznacza, że ja będę jedną z nich!! Nie wiem, jak ty, ale ja kocham kogoś innego i nie mam zamiaru się z tobą całować ani robić nic więcej! Dotarło?!
Wzięłam głęboki wdech. Brunet odsunął się, gdy na niego wrzeszczałam i teraz tylko na mnie patrzył. Z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. Usłyszałam warkot silnika. Odruchowo odwróciłam się, by sprawdzić co to, lecz przez zamknięte drzwi raczej nic bym nie zobaczyła, więc natychmiast odwróciłam się do mojego rozmówcy. Serce podskoczyło mi do gardła. Chłopak, który sekundę temu stał metr ode mnie, teraz patrzy mi głęboko w oczy, a nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry. Mój oddech stał się płytki i nierówny, lecz nie dałam po sobie poznać, że się denerwuję.
- Jesteś inna niż wszystkie. Nie bój się. Nic ci nie zrobię.
Spróbowałbyś tylko – pomyślałam.
- Nie jestem taki. Coś mi się wydaje, że jeszcze nie raz się spotkamy i – kto wie. Może sytuacja się odwróci i to ty będziesz czegoś chcieć.
Nie odezwałam się. Natręt odsunął się i wyszedł. Odetchnęłam głęboko. Próbowałam się uspokoić, nie myśleć o nim. Wyszłam z domu i zamknęłam drzwi na klucz. Odwróciłam się i o mało na niego nie wpadłam.
- Jeszcze jedno – powiedział podnosząc rękę – Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi – uśmiechnął się i pogładził mój policzek nasadą dłoni.
Zacisnęłam pięści i modliłam się, by jakieś cholerne duchy, święci – ktokolwiek – powstrzymali mnie, bym mu nie przyłożyła. Chłopak odwrócił się na pięcie i odszedł.

__________
Witajcie! Wracam po - ohohoooo i jeszcze trochę - długiej przerwie. Wybaczcie mi to. Wolontariat w jednym szpitalu i kilka wizyt w innym z przyczyn zdrowotnych... Nic fajnego, bo nawet nie miałam kiedy zacząć pisać. A gdy wreszcie się zebrałam, nagromadziłam motywację - BUM! Brak połączenia w internetem. Irytujące nie? Ale teraz już napisałam (nadrobiłam) klika rozdziałów w zeszycie, gdyż miałam wenę, tak że wystarczy je tylko przepisać :). Kurde jak czytam Wasze komentarze norrrmalnie aż mnie od środka duma ściska! Piszę aż takie dobre brednie? ;> Haha dziękuję Wam! nie przepraszajcie mnie, że nie czytacie od razu gdy dodam, bo ja rozumiem że macie wakacje ;) NO ale Kocham WAS *o*.
Rozdział dedykuję nowej Czytaczce:
Cass - Dziękuję! Przypadku dziękuję! Że tak wspaniała osoba natrafiła na akurat mój blog ;> haha szczęściara ze mnie ;). Oczywiście, że zaglądnę do Cb :* Jeszcze raz dzięki :) PS.: Za dedykację też dziękuję ;)


♥♥♥

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 27

6 komentarzy:
                 Westchnęłam ciężko i ruszyłam do pokoju. Stanęłam w progu i pomyślałam, że obijanie się na łóżku nic nie da, więc zawróciłam i powoli zeszłam do kuchni. Otworzyłam szafkę i sięgnęłam po szklankę. Cały czas męczyła mnie myśl, jak ja sobie bez nich poradzę, gdy wyjadą. Co prawda nie jest pewne na ile, ale to i tak nie dawało mi spokoju. Nalałam sobie soku porzeczkowego. Spojrzałam na szklankę pełną płynu.
- Nie wytrzymam tu sama. No zwariuję – powiedziałam do siebie i sięgnęłam po kule. Zrobiłam krok do przodu i stwierdziłam, że to żałosne. Męczę się z nimi od kilku dni i powoli mam dość. Gdyby tylko byli tu chłopcy zaraz dostałabym kazanie, że to co zaraz zrobię, może mi jedynie zaszkodzić. Ale nie było ich. Pewnym ruchem odłożyłam kule i ostrożnie stanęłam na chorą stopę. Przeszył mnie ból, lecz z każdą chwilą był on coraz mniejszy. Chłopcy nie wspomnieli o której wrócą, więc postanowiłam wyjść na spacer. Powoli wyszłam na górę po kurtkę, ubrałam buty i wyszłam zamykając dom na klucz.
Wzięłam głęboki wdech zimnego wieczornego powietrza. Rozejrzałam się; słońce właśnie chowało się za horyzontem, natężenie ruchu stopniowo się zmniejszało, za to coraz głośniejszy stawał się wieczorny śpiew ptaków. Spojrzałam na stopy. No od czegoś trzeba zacząć. Nie mogę cały tydzień obijać się i siedzieć w domu. Chłopcy o niczym się nie dowiedzą, ja szybciej dojdę do siebie i wszyscy będą szczęśliwi.
Zrobiłam pierwszy krok. Zabolało. Zacisnęłam pięści, przygryzłam wargi i zrobiłam następny. Bolało. Wzięłam głęboki wdech. Następny krok. Nie było tak źle.
- Dam radę. Najwyższy czas wziąć się w garść.
Powoli ruszyłam przed siebie. Nie było łatwo, bo stopa nadal mi dokuczała, ale nauczyłam się tak rozkładać na nią nacisk, by bolała jak najmniej. Spokojnym krokiem przemierzałam ulice Londynu. Badałam każdy centymetr spokojnego o tej porze miasta. Sama nie wiem czemu, ale ruszyłam w kierunku mojego domu. Już dawno tam nie byłam.
Po kilkunastu minutach dostrzegłam chłopaka, który z zaciekawieniem oglądał mój dom. Zdenerwowałam się. Co on w ogóle robi? Kto mu pozwolił się tu kręcić? Nieco przyspieszyłam kroku. Chłopak zauważył mnie i teatralnie uniósł prawą brew bezczelnie mierząc mnie wzrokiem. Wkurzyło mnie to jeszcze bardziej, niż sama jego obecność tutaj.
- Przepraszam, co ty tu robisz?
Chłopak spojrzał na mnie, jak na idiotkę. Zirytowało mnie to.
- Przestań tak na mnie patrzeć! – krzyknęłam.
- Heej, uspokój się – powiedział lekceważąco – Mogę spytać, czemu interesuje cię moja obecność tutaj? Nie ma chyba zakazu patrzenia na pusty dom – uśmiechnął się zadziornie.
- Jest. Bo to MÓJ dom.
- To gdzie ty tyle byłaś? Już myślałem, że jest na sprzedaż.
- Zabawny jesteś…
Chłopak odwrócił wzrok w stronę domu. Dopiero teraz miałam okazję mu się przyjrzeć. Miał ciemną cerę, włosy koloru gorzkiej czekolady postawione na żelu oraz brązowe oczy. Ubrany był w czerwoną bejsbolówkę, dżinsowe spodnie oraz białe Nike.
- A więc? – przerwał ciszę – Gdzie się tyle podziewałaś?
- Ja… Nie powinno cię to obchodzić.
- Przeprowadziłaś się? – dopytywał.
- To nie jest twoja sprawa!
- Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi – uśmiechną się chytrze.
- Yhh… odczep się.
- To jak? Wracasz tu?
Coraz bardziej denerwowała mnie jego obecność.
- Tak! Tak myślę… Może…
Chłopak spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem. Sama nie wiem, czemu nagle zaczęłam wątpić w mój powrót tutaj.
- To znaczy… tak. Będę tu mieszkać. A… czemu pytasz?
- Chciałbym kupić ten dom.
- No chyba cię… Ała – syknęłam cicho. Stopa zaczęła dawać o sobie znać.
- Wszystko w porządku? – zmartwił się.
- Tak. Wszystko jest okej…
- No nie wygląda na to – chwycił mnie za ramię widząc, jak się chwieję.
Złapałam się za głowę. Wzięłam kilka głębokich wdechów i po chwili wszystko wróciło do normy.
- I jak? – zapytał.
- Już… już wszystko jest w porządku. Możesz mnie puścić.
- Jesteś pewna? – ponownie zadał pytanie, lecz tym razem z troską w głosie. No proszę, obudził się w nim instynkt pomocy potrzebującym?
- Tak – odpowiedziałam stanowczo wyrywając mu się – A teraz idź sobie.
Chłopak spojrzał na mnie tym samym wzrokiem, jakim obdarzył mnie, gdy tu przyszłam.
- Jak chcesz – powiedział cofając się – A co do domu, mówię serio. Razem z kolegami mamy plan przeprowadzić się tutaj z okolic Londynu. A ten dom byłby idealny…
- Zaraz zaraz. Nie powiedziałam, że go sprzedaję!
- Okay, okay nie złość się tak. Tylko pytałem.
- Pytałeś setny raz.
Spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. Podszedł do mnie uśmiechając się lekko.
- To może… zaczniemy od nowa? Nie chcę, żeby nasza znajomość tak wyglądała. Jestem…
- EJ!!
Odwróciłam się. Niedaleko nas stała dwójka chłopaków machająca do nas.
- Eh… matoły – skwitował – Już idę! A więc… zdradzisz mi chociaż swoje imię?
- Ja… Że co?!
- Ile mamy na ciebie czekać księżniczko?!
- Muszę lecieć. Bądź tu jutro o 16:00 obgadamy sprawę kupna domu – powiedział i puścił mi oko.
- Jakiego… Hej!! – krzyknęłam, lecz chłopak był już daleko.
Co to wszystko miało znaczyć? Kto to w ogóle był? Skąd mu przyszło do głowy, że ten dom jest na sprzedaż? Po mojej głowie krążyło tysiące pytań. Eh… trafi się taki namolny gość i później żyć nie daje.
Jeszcze raz spojrzałam w stronę odjeżdżającego samochodem chłopaka, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w drogę powrotną.
Po ponad godzinnym spacerze byłam z powrotem w domu. Mieszkanie było zamknięte, co oznaczało, że miałam szczęście i wróciłam przed powrotem chłopaków. Odłożyłam klucze na szafkę i usłyszałam samochód. Wyjrzałam przez okno. Wrócili. Szybko ściągnęłam kurtkę i pobiegłam do kuchni po kule. Noga bolała mnie niemiłosiernie, ale bardziej przejmowałam się, co powiedzą chłopcy. Gdy weszli do domu cierpliwie czekałam, aż któryś z nich wejdzie do kuchni, ale na marne. Nie chciało mi się ruszać, bo po tej przechadzce noga zaczęła mi dokuczać. Niestety, żadnemu nie zachciało się chociażby pić. Po kilku minutach moja cierpliwość się skończyła, skoczyłam na równe nogi i wybiegłam do holu.
- I jak?!
Chłopcy spojrzeli na mnie ciekawskim wzrokiem.
- Ty…
- No błagam powiedzcie! Nie macie pojęcia, jak się denerwuję…
- Chodzisz bez kul? – zapytał Tom.
I w tym momencie dotarło do mnie, że zrobiłam to, czego chciałam uniknąć. Zrobiłam głupią minę i spojrzałam w dół lekko unosząc lewą nogę.
- Ja… No wiecie… - i nagle mnie olśniło – No wiecie, jak się niecierpliwiłam?! Chciałam szybko znać odpowiedź, a z kulami doszłabym tu po godzinie.
To chyba dobre wytłumaczenie. Część moich myśli nie wiedząc czemu błądziła przy mieszkaniu i tym chłopaku…
- A, chyba że – odparł Parker.
- Wychodziłaś gdzieś? – zapytał Max z podejrzanym uśmiechem spoglądając na kurtkę niedbale rzuconą na szafkę.
Wbiło mnie w ziemię. Teraz wpadnę. Nie. Nie chcę słuchać kazania na temat mojego zdrowia bezpieczeństwa i co ważniejsze – życia! Coś się wymyśli. Idziemy na całość.
- Tak. Byłam się przespacerować, bo już nie mogłam wysiedzieć w domu sama. Chciałam się przewietrzyć – uśmiechnęłam się niewinnie.
Chłopcy spojrzeli na mnie, jakby chcieli usłyszeć coś jeszcze.
- Tak, zabrałam kule. Przecież nie wybrałabym się na spacer bez nich, chłopaki.
- Haha, no już nie patrz tak – uśmiechnął się Seev.
Było mi trochę głupio, że ich oszukałam. Nachodziły mnie wyrzuty sumienia, ale nie chciałam się przyznać. Byliby źli. Bardzo. Zostawmy już ten temat.
- Dowiem się? – spojrzałam na nich błagalnie – A gdzie Jay?
- On… o właśnie idzie – powiedział Nath patrząc na Jay'a schodzącego po schodach.
- Ania! Szukałem cię. Musimy pogadać.
Ostatnie zdanie nieco mną wstrząsnęło. Nie lubię tych słów. Nikt nie lubi.
- To my was zostawimy – powiedział Max i chłopcy ulotnili się.
Loczek podszedł do mnie. Miał poważną minę.
- Jay… Jakoś damy radę.
- Ale daj mi powiedzieć – uśmiechnął się ciepło – wyjeżdżamy na tydzień.
Gdy dotarły do mnie jego słowa rzuciłam mu się na szyję.
- Naprawdę? To świetnie!
Chłopak przytulił mnie.
- Też się cieszę – powiedział patrząc mi w oczy – Choć i tak będzie mi ciężko bez ciebie…
- Jay. Lepszy tydzień niż pół roku.
- Wiem. Masz rację.
Spojrzał na mnie tymi niebieskimi oczami i zrozumiałam, że wcale nie będzie to dla mnie łatwy tydzień, ale jak sama powiedziałam to najlepsza opcja. Chłopak przysunął mnie do siebie i pocałował mnie w czoło.
- Ania, wiesz co…
- Tak?
- Kocham cię.

__________
Z góry przepraszam, że rozdział dodaję dopiero dzisiaj. Blogger zbuntował się przeciwko mnie i nie chciał dodać rozdziału. Próbowałam codziennie i nic. Nie wiecie, jak paskudnie się czuję -.- Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Rozdział może nie jest idealny, no ale ;). Dziękuję, że ktoś to czyta. Dziękuję za poprzednie komentarze, nie macie pojęcia jak one motywują do pisania. A Wasze blogi czytam i są one świetne, wspaniałe... Po prostu nie ma słów by opisać. Wybaczcie, że nie mam kiedy komentować ^_^. Rozdział dla kochanych Czytaczek, które zostawiły komentarz pod poprzednim rozdziałem. Kocham Was! :* :)
Anonimowy - Dziękuję! takie jedno proste słowo potrafi wywołać u mnie uśmiech ^_^ wpadaj częściej, zapraszam :)


♥♥♥
Neva Bajkowe Szablony