poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 32

7 komentarzy:
- Haha, dokładnie. Widziałam, jak... Co jest? – Nareesha przerwała, przyglądając mi się.
To, co zobaczyłam, przeraziło mnie. Gdzieś tam w środku czułam narastające poczucie winy.
- Ania..., to pomyłka... – powiedziała Nareesha, patrząc na mokrą od łez twarz dziewczyny, lecz ta podniosła rękę, by przestała.
- Ania... – zaczęłam, lecz nie wiedziałam, co powiedzieć. Zaprzeczanie temu, co zobaczyła, było niepotrzebne. Dobrze wiedziała, co jest na zdjęciach i dobrze wiedziała, że to on.
Spojrzała mi w oczy: - Nic... nie mów – powiedziała cicho po czym przytknęła dłonią usta, jakby powstrzymywała się, by nie powiedzieć czegoś więcej – To... niemożliwe... – kręciła głową.
Nareesha chciała podejść i ją przytulić, lecz dziewczyna zauważyła to. W mgnieniu oka odsunęła się od stołu i nie wiedząc kiedy wybiegła z domu. Spojrzałam na brunetkę. Odwróciła się do mnie, a w oczach miała przerażenie. Obie nie mogłyśmy się ruszyć. To działo się tak szybko.
- Trzeba... trzeba coś zrobić! – krzyczała Nareesha.
- Może... może ma w kieszeni komórkę. Spróbuj zadzwonić.
- Okey – dziewczyna wyjęła swojego smartfona, wybrała numer i zadzwoniła – Nic z tego. Nie odbiera... Pewnie ma wyłączone dźwięki – widziałam, jak trzęsą jej się ręce.
- Co teraz...? – bałam się zadać to pytanie, ale kiedyś musiało ono paść.
- Musimy coś zrobić, no! Pobiegnijmy za nią!
- Tak, ale... co to da?
- Przynajmniej będziemy wiedziały, gdzie jest i że nic jej nie jest! – powiedziała wychodząc  z kuchni – No chodź! – pogoniła mnie.
Otrząsnęłam się i pobiegłam za nią. Miała rację – nawet, jeśli nie będzie chciała nas słuchać powinnyśmy ją znaleźć. Włożyłyśmy coś na siebie i wybiegłyśmy przed dom.
- No... i? – zapytałam.
- Babcia Ani niedawno zmarła, może będzie na cmentarzu.
- Być może pobiegła do domu. Tego drugiego.
- Możliwe. Rozdzielmy się, będzie szybciej.
Zastanowiłam się.
- Jesteś pewna? – zapytałam – A jeśli jakiś pedofil cię zaatakuje?
Zauważyłam, że Nareeshę przeszedł dreszcz.
- Racja.
- To gdzie najpierw?
- Na cmentarz.


- Wychodzę! – krzyknąłem ubierając granatową bejsbolówkę. Zerknąłem jeszcze w lustro, by poprawić włosy i chwyciłem za klamkę.
- A ty gdzie? – zapytał blondyn wchodząc do holu.
- Ja? Na spacer.
- Ty? – uniósł brwi - Stary, to do ciebie niepodobne.
- Nie rozumiem – cofnąłem rękę i odwróciłem się do niego.
- Nie ma tu nic do rozumienia – uśmiechnął się podejrzanie – Ty po prostu nie wychodzisz wieczorami z domu "na spacer" – w powietrzu zakreślił cudzysłów – Przyznaj się – poruszył brwiami, które przed chwilą powędrowały w górę.
- Do czego.
- Idziesz na imprezę. I to bez nas – pogroził palcem.
- Daj spokój. Gdybym szedł do klubu, nie ubrałbym się tak. Zresztą...
- Hm?
- Każdy czasem potrzebuje być chwilę sam.
- Każdy, ale nie ty – uśmiechnął się.
- Uhh – westchnąłem i wyszedłem.
- Co się dzieje? – zapytał przyjaciel podchodząc do blondyna.
Trzymał ścierkę, w którą wycierał sobie ręce.
- Nasz arogancik wyszedł na spacer – odpowiedział patrząc na drzwi.
- Co? – zapytał przerywając czynność.
- Też się zdziwiłem.

                 Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę parku. Spojrzałem na zegarek - 20:10. Już dawno nie byłem tam sam. Zresztą, czasem warto jest się wybrać na taki spacer. Chociażby dla zdrowia? Nie rozumiałem Niall`a. Co w tym dziwnego? Owszem, nigdy wcześniej nie wychodziłem z domu o tej godzinie, chyba, że na imprezę, ale jak już wspomniałem, po prostu chcę się przejść. Nie powinno to nikogo dziwić. Przeszedłem przez ulicę i poczułem wibracje. Wyciągnąłem komórkę i spojrzałem na wyświetlacz. Liam. Westchnąłem. Czyżby jutrzejsze nagłówki gazet głosiły: "Zayn Malik wyszedł wieczorem na spacer!". Odebrałem.
- Stary, co ty robisz?
- Aktualnie idę.
- Mówię serio.
- Wyszedłem się przejść. Co w tym dziwnego?
- Wszystko! Ty nie wychodzisz ot tak na spacer – przewróciłem oczami – Chyba, że...
- Chyba, że co?
- Chodzi o nią, tak? – Nie odpowiedziałem – Wiedziałem! Mówiłem Harry`emu, żeby nie wspominał ci, że kiedyś parę razy ją tam widział.
Pokręciłem głową: - Liam, pomyśl. Nawet jeśli mi powiedział, to nie wybierałbym się tam o tej porze, mając nadzieję, że ją spotkam.
- W sumie...
- W sumie masz rację Zayn, to bez sensu – dokończyłem za niego.
- Oj, no dobra dobra. Ale wciąż uważam, że to do ciebie niepodobne.
- Aj tam, daj spokój.
- Słucha...
- Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwałem mu – Jak będę czegoś potrzebował, zadzwonię.
- Zayn! Ja chcia...
- Dzięki stary! Narazie – rozłączyłem się.
Co w nich wszystkich wstąpiło? Nie dadzą mi żyć. Skręciłem do parku. Czy aby na pewno nie kierowałem się tym, co powiedział mi Harry? Niee. Zresztą, przed chwilą tłumaczyłem, że to tylko spacer... Nie nie nie. Nie idę jej szukać. Przez to ich gadanie zaczynam świrować. Hmm, chyba jestem na miejscu. "Samotne drzewo naprzeciw ławki, będziesz wiedział które”. To na pewno to. Podszedłem bliżej. Drzewo, jak drzewo, niczym nie różni się od innych.
W parku nie było nikogo. Nie było to dziwne zważywszy na godzinę. Słońce dawno już schowało się za horyzontem pozostawiając ze światła dziennego jedynie półmrok. Latarnie, kolejno jedna po drugiej rozbłyskiwały żółtym światłem. Usiadłem pod drzewem. Oparłem głowę o pień i zamknąłem oczy. Nie ma to, jak chwila wytchnienia. Ciągle nagrania, koncerty, studio... Cały czas w biegu. Teraz mamy wolne, ale kto wie, kiedy któregoś z nas coś natchnie i napisze nową piosenkę. I znowu się zacznie. Mimo wszystko, kocham to. Nie wyobrażam sobie... Usłyszałem kroki. Przyspieszone. Jakby ktoś biegł. Czyżby o tej godzinie zebrało się komuś na jogging? Zerknąłem przez lewe ramię. Niemożliwe. Odwróciłem się. Musiało mi się przywidzieć. A jeśli nie? Istnieje tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Jeśli to ona, to - wierząc Harry`emu - przyjdzie tu, jeśli nie, no cóż. Nie przyjdzie. Proste. Czekałem. Kimkolwiek tek ktoś był, zbliżał się. Zacząłem się denerwować. A jeśli to jedna z tych napalonych fanek? Zauważyła mnie i zaczęła śledzić, a teraz wpadła w panikę, bo zniknąłem jej z oczu i straciła być może jedyną w...
- Wynoś się stąd.
Ten głos. Niemożliwym jest pomylić go z innym. Przez to intensywne myślenie nawet nie zauważyłem, jak podeszła.
- Czemu niby? To miejsce publiczne, nie prywatne. Może tu przebywać, kto tylko chce – powiedziałem nie odwracając się. Ha! Wystarczyło tylko być cierpliwym i poczekać aż sama mnie znajdzie.
- Powiedziałam. Wynoś się.
- Uparta jesteś – zaśmiałem się cicho – Jak już powiedziałem, to nie jest tylko twoje miejsce. Chyba, że jest podpisane, pokaż tylko, gdzie.
- Idź... sobie. Proszę – w jej głosie usłyszałem coś dziwnego. Nie mogłem odgadnąć, co to.
- A czemu niby... – podniosłem się i spojrzałem na nią. Drgnąłem – Co się... stało.
Jej twarz była mokra od łez, oczy lekko zaczerwienione. Wydała się mniejsza. Nie wyglądała tak, jak wcześniej; stała skulona z zaciśniętymi pięściami, usiłując nie rozpłakać się na dobre.
- Proszę... – wyszeptała błagalnie. Coś we mnie pękło. Nie mogłem patrzeć, jak kolejne łzy spływają po jej gładkiej twarzy. Nie wiedząc czemu podszedłem i przytuliłem ją. Staliśmy tak chwilę w ciszy, gdy nagle dziewczyna odepchnęła mnie - Nie! - krzyknęła - Nie... nie, nie...
Wróciłem do rzeczywistości. Nie powinienem tu być. Co mnie podkusiło, żeby wychodzić dziś z domu?
- Przepraszam – powiedziałem chłodno – Pójdę sobie.
- Nie! Nie chcę być... sama. Po prostu... zostań.
Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Znów na nią spojrzałem i znów chciałem jej pomóc. Złapałem ją za rękę i zaprowadziłem pod drzewo pod którym usiedliśmy. Dziewczyna rozpłakała się. Tak bardzo było mi jej szkoda. Przed dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.
- Czemu... czemu ja? – przerwała ciszę mówiąc przez łzy.
- Cii... Nie płacz – powiedziałem, starając się ją choć trochę uspokoić.
- Tylko chcę wiedzieć... wiedzieć, czemu... – skuliła się i ponownie zaczęła płakać.
Patrzyłem. Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, co ją tak zraniło. Nie pytałem, co się stało. Widziałem, że nie była w stanie odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Ostrożnie odgarnąłem opadające jej, niesforne włosy, a ona podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Nie wiedziałem zbytnio, jak się zachować, więc uśmiechnąłem się smutno. Nic już więcej nie powiedziała, tylko wsparła głowę na moim ramieniu. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć, więc nie zastanawiałem się. Podniosłem głowę i spojrzałem w górę. Miliony gwiazd rozświetlały ciemne, granatowe nocne niebo. Z minuty na minutę robiło się coraz zimniej; ptaki zamilkły, a swój koncert rozpoczęły świerszcze. Cykały miarowo, nie przejmując się niczym. Martwiły się tylko o to, by przeżyć. A my? Oprócz tego mamy tony innych zmartwień. Każdy boi się, że straci kogoś bliskiego - matka wychowująca dwójkę dzieci codziennie czeka na jakąkolwiek wiadomość bądź znak od męża, który wyjechał do Iraku, że żyje i nic mu nie jest. Życie nie jest ani proste ani sprawiedliwe. Ludziom wydaje się, że takim, jak ja jest łatwo. Nic bardziej mylnego. Oni mają spokojne życie, zwykłe ludzkie zmartwienia, normalny kontakt z bliskimi. Gdy wyjdą na ulicę nie ugania się za nimi stado fotoreporterów. A ja? Gdzie się nie pokażę - tam paparazzi. Jak nie w trasie, to w studio, jak nie w studio, to w trasie. A bliscy? Mało jest takich chwil, jak ta, gdy mogę spokojnie wyjść z domu, pomyśleć i zadzwonić do mamy, zapytać co u niej.
Zrobiło się chłodno. Spojrzałem na opierającą się na moim ramieniu dziewczynę.
- Może... odprowadzić Cię do domu? Nie, że jest mi niewygodnie, tylko...
Zorientowałem się, że nie uzyskam od niej żadnej odpowiedzi, bo zasnęła. I co teraz? Przecież jej nie obudzę. Może nie jestem taki wrażliwy, ale nie miałbym serca obudzić jej, by powróciła do tego obrzydliwego świata, w którym coś poszło nie tak i sprawiło, że jest teraz tutaj. Wpadłem na pewien pomysł. Delikatnie, zważając na ruchy, wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer. Po czterech sygnałach usłyszałem głos zaspanego przyjaciela.
- Zayn...?
- Liam, przyjacielu mam nadzieję, że cię nie obudziłem – powiedziałem najciszej, jak mogłem, uśmiechając się przy tym do siebie.
- Masz pecha, bo niestety to zrobiłeś. Chłopie do cholery, co ty robisz o tej godzinie?
- Podziwiam piękne nocne widoki – żartowałem.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne, boki zrywać.
- Mam prośbę.
- Ja też.
- Co jest?
- Masz zegarek?
- Mam.
- To na niego spójrz i zadzwoń za minimum dziesięć godzin, bo tak się składa, że o tej godzinie ja przeważnie śpię.
- Ale...
- Zayn, nie jesteś już małym dzieckiem. Złap taksówkę i przyjedź do domu. To, że zabalowałeś i przespałeś się z jakąś laską nie oznacza, że możesz dzwonić do mnie w środku nocy i mnie budzić.
- Ale daj mi...
- Jak nie masz kasy, to powiedz kierowcy, że jesteś ten Zayn z One Direction i spotkasz się z jego córką, albo co tam wolisz.
- Liam...
- Wiem wiem. Nie powinno się w ten sposób wykorzystywać sławy, no ale jak się już ją ma, to trzeba.
- Ona jest ze mną – powiedziałem stanowczo, akcentując odpowiednie słowo.
- Coo?! – to, co powiedziałem, podziałało na niego, jak paralizator – Jak ona...
- Nieważne. Później wszystko ci opowiem, jasne? A teraz bądź tak dobry, wyświadcz mi kolejną przysługę w moim marnym życiu i przyjedź do parku.
- Gdzie jesteś? – zapytał poważnym tonem.
Za to lubiłem Liam`a, nie zadawał zbędnych pytań, tylko same konkrety.
- Od bramy głównej w lewo.
- Już jadę.


                  Biegłyśmy dosłownie, co sił w nogach. Zarówno ja, jak i Nareesha motywowałyśmy się tym, żeby nie pozwolić, by Ani coś się stało. Dotarłyśmy na cmentarz. Zdyszana, oparłam ręce na kolanach i pochylając się, próbowałam złapać oddech.
- Chodź. Nie ma... czasu – powiedziała mulatka ciężko oddychając.
- Daj mi... chwilkę.
Po minucie szukałyśmy grobu. Nie miałam pojęcia, gdzie to jest, ale widać Nareesha wiedziała, więc nie musiałam się martwić, że się zgubimy, zważywszy, że nie uśmiechało mi się szukanie drogi w nocy na cmentarzu. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, przez co o mało na nią nie wpadłam. Przyglądnęłam się jej.
- Co jest?
- To tutaj – powiedziała nie poruszając się.
Powiodłam wzrokiem za nią. Nie było tam nikogo.
- Gdzie teraz? – zapytałam niepewnie.
- Do jej domu.
Biegnąc wróciłyśmy na niewielki parking przed cmentarzem.
- Daleko?
- Kawałek jest – powiedziała brunetka z grymasem na twarzy.
- Wiem, że musimy ją znaleźć, ale nie dam rady tyle przebiec.
- Ja też. Łapiemy taksówkę?
- O tak.
Miałyśmy szczęście, bo niedaleko na krawężniku stała zaparkowana żółta furgonetka. Kierowca nie był zbytnio zadowolony, gdy go obudziłyśmy, ale gdy rozpoznał Nareeshę – z tego, co wiem była modelką – od razu zmienił nastawienie i zgodził się nas podwieźć za darmo.
- Wszystko okey? – zapytała Nareesha, patrząc na mnie wyczekująco.
- Hmm, nie jestem zbytnio w temacie i nie wiem, gdzie jeszcze Ania mogłaby pójść, ale...
- Ale?
- Tak się zastanawiam, czy ona zawsze nosi przy sobie klucz do domu? - brunetka zmarszczyła czoło – No popatrz. Skoro mieszka u chłopaków, to jej dom musi być zamknięty na klucz, prawda?
- No tak.
- Więc tak sobie myślę, czy ona zawsze nosi przy sobie klucz do domu?
Twarz dziewczyny zmieniała się dając znać, że rozumie.
- Nie wydaje mi się.
- Powiedz mi jeszcze, gdzie chłopcy trzymają klucz do swojego domu?
- Hmm, przeważnie wieszają go na haczyku obok szafki na buty.
- Czyli jej dom odpada.
- Proszę cię, mów jaśniej. O tej porze nie myślę tak szybko – uśmiechnęła się delikatnie.
- Mam pamięć fotograficzną. Gdy wchodziłyśmy dziś do domu chłopaków, zauważyłam, że z kieszeni damskiej kurtki wystawał breloczek przypięty do czegoś, co znajdowało się wewnątrz niej, a kiedy szłyśmy do kuchni podeszłam bliżej i z czystej ciekawości zerknęłam, co jest w środku. Był to klucz. A z tego co wiem, żadna dziewczyna - oprócz Ani - nie mieszka z chłopakami.
- No tak – Nareesha pokiwała energicznie głową – Zresztą, nie przypominam sobie, żebym zostawiła u nich kurtkę, zwłaszcza, że nie mam zwyczaju nosić czegokolwiek w kieszeni. Wszystko wrzucam do torebki.
- Więc teraz pomyśleć musisz ty. Nie znam jej na tyle dobrze, by wiedzieć, gdzie poszłaby w takiej sytuacji.
Brunetka zastanowiła się.
- Wiem – powiedziała krótko – Panie kierowco – nachyliła się do przodu i uśmiechnęła promiennie – zmieniłyśmy zdanie. Zawiezie nas pan do parku?

__________
Coś niezbyt mnie się podoba ;x No ale może wam przypadnie do gustu :D :D. Dzięki Wam na wyświetlenia :O 23 469. Nie wieerze :O. Staram się dodawać w miarę małych odstępach i myślę, że nawet mi to wychodzi ;>.
Dedykacja:
Jessica Jess - Noowy Czytacz! *o*Twoje komentarze powalają na kolana! Haha, jak je czytam to padam :) We pozytywnym sensie oczyfiście :D Twojego bloga czytam - bo jak mogłabym nie ;) - no i zapraszam do mnie :). Dzięki! ;*


♥♥♥

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 31

3 komentarze:
                 Życie nie jest proste. Nigdy nie wiesz, co czeka cię następnego dnia.
                 Otworzyłam oczy. Kolejny nudny dzień bez chłopców. Właśnie. Wciąż martwiła mnie ta wczorajsza kłótnia. Po rozmowie z Seev`em nieco się uspokoiłam, lecz moim zdaniem to wszystko wyglądało co najmniej dziwnie. Po chwili rozmowy sytuacja się odwróciła. To Seev martwił się, czy u mnie wszystko w porządku. Niestety, nie do końca. Wciąż chodził mi po głowie ten chłopak... Nie pamiętam imienia. Ehh...
Wstałam z łóżka, umyłam się i włożyłam szorty oraz bluzkę z nadrukiem. Już miałam zejść na dół, gdy mój wzrok ukradkiem spoczął na laptopie Jay`a. Zastanowiłam się. Nic się nie stanie, jeśli sprawdzę, jak się nazywa. Tylko raz. Zresztą o swoim wrogu dobrze jest wiedzieć jak najwięcej. Uruchomiłam komputer. W wyszukiwarce wpisałam nazwę tego zespołu. Odnalazłam nazwiska każdego z pięciu chłopaków i wpisywałam, szukając odpowiedniego. W końcu znalazłam. Malik. Zayn Malik. "Uroczy uśmiech, cudowne oczy, boskie włosy!", "Jest miły, uprzejmy i taki skromny. W dodatku gentelman!" – głosiły komentarze fanek pod wrzuconymi przez nie zdjęciami chłopaka. A to dobre! Dziewczyny, które kompletnie go nie znały miały odwagę wypisywać takie rzeczy! Chyba raczej arogancki, pyszny, zadufany w sobie gwiazdor podrywający i wykorzystujący biedne naiwne dziewczyny. Markowe buty, bluzy, złote zegarki, najlepsze komórki... Komórka. Gdzie moja komórka? Rozglądnęłam się po pokoju. Nic. Sprawdziłam w kuchni. Też nic. Zajrzałam do salonu i znalazłam. Rozładowana. Podłączyłam ją i sprawdziłam. 10 nieodebranych połączeń od: Jay. Nie zastanawiając się wybrałam jego numer. Nie odbierał. Spróbowałam jeszcze kilka razy, ale z tym samym skutkiem.
- Uhh... Super.
Zamiast nosić telefon przy sobie, to rzucę go gdzieś i weź się tu człowieku do mnie dodzwoń. Ale skoro Jay wiedział, że Nath wczoraj do mnie dzwonił, czemu wtedy nie chciał pogadać...? To wszystko jest jakieś dziwne. Odłożyłam telefon, spróbuję później. Spojrzałam na zegarek. 14:00. O nie, nie nie nie. Nie mam zamiaru siedzieć cały dzień sama. Ponownie chwyciłam komórkę. Wykonałam dwa telefony i czekałam. Po niecałej godzinie rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam ujrzałam Patrycję i Nareeshę.
- Hej – uśmiechnęły się.
- Heej – przywitałam się – Wy się znacie?
- Od dwudziestu sekund – śmiała się Nareesha.
Weszłyśmy do środka i usadowiłyśmy się w kuchni.
- Zrobię herbatę – zaoferowałam się.
Nalałam wody do czajnika i postawiłam na gazie.
- Nari, wszystko okej? – zapytała Patrycja spoglądając na brunetkę.
- Eh... Już nie mogę się doczekać powrotu Sivy – mruknęła.
- Wytrzymasz – pocieszyła ją – Jeszcze tylko parę dni – uśmiechnęła się gładząc dziewczynę po ramieniu.
Doskonale rozumiałam Nareeshę. Też tęskniłam za Jay`em, choć od wczorajszej rozmowy coś mi się nie zgadzało. Mimo wszystko, ignorowałam to, wmawiając sobie, że się mylę.
- Przechodziłam obok kiosku i pomyślałam, że kupię kilka gazet – powiedziała Nareesha, kładąc na stół niewielki stosik magazynów – Nie będzie nam się nudziło – uśmiechnęła się.
Patrycja sięgnęła po pierwszą z brzegu. Kątem oka zauważyłam, że przez dłuższą chwilę przyglądała się okładce i lekko zmieszana zaczęła wertować kartki.
- Może wybierzemy się do klubu? – zaproponowała brunetka – Rozerwiemy się, potańczymy.
- Jestem za – powiedziała Patrycja – Wcześniej wybierzemy się na zakupy, bo kompletnie nie mam co na siebie włożyć.
- Wiesz, w mojej obszernej szafie wisi śliczna liliowa sukienka i mam przeczucie, że idealnie będzie na tobie leżeć - uśmiechnęła się.
Wyciągnęłam z szafki trzy kubki i do każdego wrzuciłam torebkę herbaty.
- Ania, a ty?
- Ja? Hm, tak tak. Impreza to dobry pomysł.
- Wszystko w porządku? – zapytała Nareesha.
Spojrzałam na Patrycję. Ona wiedziała. Wiedziała, że nic nie jest w porządku. Bo co, jeśli ten... Zayn będzie chciał się zemścić? Jeśli spotka się z Jay`em i wmówi mu, że go pocałowałam? Jeśli...
- Co to za wymiana spojrzeń?
Patrycja skinęła głową: - Powiedz jej.
- Nari, posłuchaj.
W skrócie – jednak zachowując odpowiednie fakty – opowiedziałam jej, co się ostatnio wydarzyło.
- Zayn? – dopytywała – Zayn Malik? Kto by pomyślał, że taka z niego arogancka świnia. A co do ciebie, to nie przejmuj się. Nie zrobiłaś nic złego, nie zadręczaj się.
Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam cytrynę z lodówki. Patrycja podzieliła się z Nareeshą tym, co sama mi poradziła, a dziewczyna przytaknęła.
- Masz rację. Stu procentową rację. On chce cię tylko sprowokować. Aż sama mam ochotę...
- Eee... Nareesha, podasz mi inną gazetę?
Brunetka spojrzała na Patrycję, jakby ta zapytała, czy może sobie zgolić głowę.
- Jasne... proszę.
Miałam ochotę ją zapytać, czy rozmawiała wczoraj z Seev`em, ale wciąż zwlekałam czekając na odpowiedni moment. Odwróciłam się, by dokończyć herbatę. Dziewczyny szeptały coś między sobą, lecz nie wnikałam już o czym. Postawiłam przed dziewczynami kubek gorącej herbaty i sama przysiadłam się do nich.
- A... gdzie gazety? – zapytałam.
- Emm... Bo tak... - zaczęła niepewnie Patrycja. Spojrzała na brunetkę szukając ratunku.
- Później poczytamy – wtrąciła Nareesha – Poplotkujmy trochę – uśmiechnęła się zadziornie.
Wzruszyłam ramionami. Dziewczyny znalazły sobie jakiś temat, a ja myślami błądziłam gdzieś indziej. Zdawałam sobie sprawę, że moje zachowanie nie było przyjazne, ale nie potrafiłam inaczej. Bynajmniej nie dzisiaj. Stopniowo zaczęły nachodzić mnie wątpliwości. Czy aby na pewno Patrycja ma rację? Może Zayn wcale nie miał w planach sprowokować mnie do tego stopnia, żebym zaczęła go szukać? Może po tym, co się stało, myśli, że jestem zadufaną w sobie lalą i sobie odpuści? Zresztą, jeśli wtedy mu nie uległam, to czemu akurat miałabym to zrobić przy następnym spotkaniu? Kiedyś powiem mu to, co myślę i nie obchodzi mnie, co z tym zrobi. Upiłam łyk gorącego napoju. Na krześle obok zauważyłam leżący magazyn. Pewnie Nareesha o nim zapomniała. Sięgnęłam po niego i zerknęłam na okładkę. "Dzień trzeci tygodniowej trasy The Wanted!" – brzmiał duży czerwony napis zajmujący połowę okładki. Przewertowałam kartki w poszukiwaniu artykułu. Gdy tylko go znalazłam - zesztywniałam.


                 Gdy Ania skończyła mówić, trawiłam to, co przed chwilą usłyszały moje uszy. Teraz wiem, czemu się nie odzywa. Czuła się źle. Gorzej. Nie wiedziała, jak się ma czuć.
- Zayn? – wydukałam – Zayn Malik? Kto by pomyślał, że taka z niego arogancka świnia.
Zastanawiałam się, jak ją pocieszyć. Patrycja powiedziała mi, co sama jej poradziła.
- Masz rację. Stu procentową rację. On chce cię tylko sprowokować. Aż sama mam ochotę...
- Eee... Nareesha – przerwała mi Patrycja; spojrzałam na nią wyczekująco, myśląc, że chce mnie upomnieć, bym nie użyła zbyt wulgarnych słów, lub coś tego rodzaju – podasz mi inną gazetę?
Teraz patrzyłam na nią, jak na głupią. Rozumiem, gdyby były gdzieś daleko, ale gazety leżały tuż przed nią. Nie mogła po prostu sobie wziąć?
- Jasne... proszę – nieco ogłupiała podałam jej magazyn.
Ania odeszła by zrobić herbatę.
- Czemu sama nie wzięłaś sobie tej gazety? – dopytywałam. Nie wiem czemu, ale nie dawało mi to spokoju. Patrycja poniosła wzrok. Na widok jej miny zdrętwiałam – Co jest... – szepnęłam.
- Ania nie może zobaczyć tych gazet. Nie może – mówiła cicho, ale stanowczo.
- Ale... czemu...
- Strona szesnasta.
Wzięłam gazetę i przewróciłam na wskazaną stronę. Na widok nagłówka jakby poraził mnie prąd.
- Co to ma...
- Cii – uciszyła mnie kładąc palec na usta – Musimy to wyrzucić. Albo schować. Co wolisz, ale ona nie może tego zobaczyć.
Wiedziałam o czym mówi. Wystarczy, że Ania nie wie co zrobić z Zayn`em. Słyszałam o nim co nieco i wątpię, żeby tak łatwo odpuścił, tym bardziej, gdyby wiedział, że Ania mieszka z The Wanted. Zebrałam gazety i upchałam wszystkie do mojej torby. Popatrzyłam na Patrycję, chcąc nieco ją uspokoić. Ania postawiła przed nami herbatę i usiadła.
- A... gdzie gazety? – zapytała.
- Em... Bo tak... – Patrycja zaczęła się plątać. Przybyłam jej z pomocą.
- Później poczytamy. Poplotkujmy trochę - uśmiechnęłam się.
Dla rozładowania napiętej atmosfery zaczęłyśmy ględzić o ciuchach i różnych takich. Zapomniałyśmy o Ani. Był to największy błąd.


                 Z trudem przełknęłam ślinę. Zdjęcia. Rażące nagłówki. Mimo obawy i ostrzeżenia, bym tego nie czytała, które gdzieś się czaiły, zrobiłam to. "Nowa miłość?! Dwudziesto trzy letni Jay McGuiness nie próżnuje i w każdej wolnej chwili rozgląda się za swoją drugą połówką. Czyżby wreszcie ją znalazł?Mamy powody, by tak myśleć!" – oczy ślizgały się po literach, jakby te miały się zaraz rozmazać. Bałam się kolejnych słów, lecz czytałam dalej - "Podczas wczorajszego koncertu, zgodnie z tradycją każdy z pięciu członków zespołu wybrał z tłumu fanek jedną szczęściarę i razem z nią wykonał dany utwór. Następnie fanki podziękowały chłopcom i zeszły ze sceny. Jednak wczoraj urocza nieznajoma, którą wybrał Jay, w ramach podziękowania zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła. Gdy miała już odchodzić, piosenkarz przysunął ją do siebie i... delikatnie pocałował!". Dolna warga wyraźnie zaczęła mi drżeć. Powiodłam wzrokiem za ogromnymi czerwonymi strzałkami wskazującymi zdjęcia. Krok po kroku przedstawiały one opisane wydarzenia. Obca brunetka stoi u boku Jay`a, później obejmuje go i w końcu on... ją... Zacisnęłam powieki, a po moim policzku spłynęła łza. Mimo narastającego bólu i strachu czytałam dalej. "To o niczym nie świadczy - powiecie. Jednak fotoreporterzy towarzyszyli zespołowi w drodze na lotnisko, a tam co? Urocza brunetka, którą Jay pocałował poprzedniego dnia, czeka na przystojniaka, wręcza mu maskotkę, przytula, po czym składa na policzku chłopaka czuły pocałunek! Przypadek? Pomyłka? Nie! To ta sama dziewczyna! A na zamieszczonych niżej zdjęciach widać, że Jay wcale się temu nie opiera, bo po chwili wpija się w jej usta, a następnie wręcza niewielką karteczkę...". Kolejna łza wdarła się na suchy do tej pory policzek. Odwróciłam wzrok jak najdalej od gazety, od tych okropnych zdjęć. Ogarnęło mnie doznane już kiedyś uczucie. Gdy okazało się, kim tak naprawdę jest Jay, czułam się tak samo. Jeszcze jedna łza. Pociągnęłam nosem. Dziewczyny odwróciły się w moją stronę. Na widok mojej twarzy znieruchomiały i przeniosły wzrok niżej.
- Ania..., to pomyłka... – zaczęła Nareesha.
Podniosłam rękę, by ją uciszyć. Kolejne łzy spływały po mojej twarzy.
- Ania... – tym razem odezwała się Patrycja.
Spojrzałam jej w oczy: - Nic... nie mów – wykrztusiłam, tłumiąc zbliżający się krzyk. Przytknęłam dłoń do ust i pokręciłam głową – To... niemożliwe...
Nareesha podniosła się, lecz byłam szybsza. Wstałam od stołu i wybiegłam z domu. W pierwszej chwili moje ciało przeszył chłód wiosennej nocy. Rozglądnęłam się i biegiem ruszyłam w miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Płakałam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego. Jedno, co zdołałam połączyć w całość, to wczorajsza kłótnia chłopaków.
"To, że jesteś tu sam, nie oznacza, że możesz sobie nadużywać i ca...".
I całować. To chciał powiedzieć Seev. Wściekł się na Jay`a za to, co zrobił, bo on jeden wie, jaka jestem. Wie, że boję się komukolwiek zaufać. Nie powiedział mi, co zaszło, bo myślał, że zdoła to przede mną ukryć. Pomyślał, że wszyscy, którzy o tym wiedzieli, zapomną i będzie, jak dawniej. Niestety, nic z tego. Prawda zawsze wyjdzie na jaw. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Byłam coraz bliżej celu. Skręciłam do parku i przez łzy zobaczyłam, że ktoś tam jest. Mogła to być tylko jedna osoba. O tej porze? Nikt normalny nie włóczy się po parku. Właśnie, nikt normalny. Wezbrała we mnie złość. Przyspieszyłam. Jeszcze kilka metrów. Zatrzymałam się. Te włosy - nie sposób ich pomylić z innymi. Zeszłam z alejki na trawnik i podeszłam do miejsca, w którym kiedy przesiadywałam godzinami. Zacisnęłam pięści.
- Wynoś się stąd – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Czemu niby? To miejsce publiczne, nie prywatne. Może tu przebywać, kto tylko chce – powiedział nie odwracając się do mnie.
Gotowało się we mnie ze złości. W gardle czułam narastającą gulę.
- Powiedziałam. Wynoś się.
- Uparta jesteś – chłopak zaśmiał się pod nosem – Jak już powiedziałem, to nie jest tylko twoje miejsce. Chyba, że jest podpisane, pokaż tylko, gdzie.
Po mojej twarzy spływały słone łzy goryczy.
- Idź... sobie. Proszę – powiedziałam niemal błagalnie.
Chłopak podniósł się: - A czemu niby... – skierował wzrok na mnie – Co się... stało – ton jego głosu diametralnie się zmienił. Inaczej na mnie patrzył. To już nie był tamten chłopak.
- Proszę... – wyszeptałam i rozpłakałam się. Brunet zbliżył się i objął mnie. Przypomniałam sobie, jak Jay mnie przytulał. Czułam ciepło jego ciała, to że jest blisko i mnie nie zostawi... - Nie! – krzyknęłam odpychając go – Nie... nie, nie...
- Przepraszam. Pójdę sobie – powiedział.
- Nie! Nie chcę być... sama. Po prostu... zostań.
Chłopak nic nie odpowiedział. Złapał mnie za rękę i zaprowadził pod tak dobrze znane mi drzewo, po czym usiadł, delikatnie ciągnąc mnie za sobą, bym zrobiła to samo. Skuliłam się obok niego i zaczęłam płakać.
- Czemu... czemu ja? – mówiłam przez łzy.
- Cii... Nie płacz.
- Tylko chcę wiedzieć... wiedzieć, czemu...
Brunet cały czas na mnie patrzył. Czułam to. Schowałam twarz między kolana i łkałam. Chłopak niepewnie odgarnął opadające mi włosy za ucho. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się smutno. Spuściłam wzrok i westchnęłam. Poczułam narastające zmęczenie. Czułam się okropnie. Przysunęłam się bliżej niego i niepewnie oparłam głowę o ramię. Jak to... w ogóle możliwe. Myślałam..., ja naprawdę myślałam, że już będzie dobrze, że nic złego nie ma prawa się zdarzyć. Nie mnie. To ja mam wyrzuty sumienia, przez tego oto siedzącego tu chłopaka zadręczam się, że postąpiłam źle, że uległam. A on... On o mnie nie pamięta, nie myśli o tym, jak mogę się teraz czuć...

__________
Mam nadzieję, że się spodoba. Starałam się, jak mogłam :]. Dziękuuuuję Wam Kochani za pozostawione komentarze. Nie macie pojęcia, jak one potrafią motywować ;) Nie wiem co tu jeszcze by nazmyślać, więc zamilknę xD
Dedykuję rozdział:

Alejandra Shadowhunters - No ma się tą intuicję, ma ;). Przeczytałam Twojego bloga dzisiaj chyba ze 3 razy *o*. No cudo cudo cudo :D. Zaraz lecę skomentować :*



♥♥♥

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 30

3 komentarze:
- Jeszcze raz – powiedziała Patrycja klepiąc się w uda.
Siedziała przy biurku, na którym znajdował się otwarty przed nią laptop. Ja usadowiłam się na skraju łóżka. Już po raz kolejny – nie wiem dokładnie który, bo przy osiemdziesiątym szóstym przestałam liczyć – zamierzała powtórzyć tę samą kwestię. Przewróciłam oczami.
- Hej! Staramy się ustalić, czy to na pewno ten sam chłopak.
- To możliwe, że ich jest dwóch? – zapytałam udając zaskoczenie.
Patrycja rzuciła mi spojrzenie typu „ha ha ha bardzo śmieszne” i kontynuowała.
- A więc. Przedwczoraj, gdy wybrałaś się na – odchrząknęła – nieprzemyślany spacer w okolice swojego domu natknęłaś się na nieznajomego. Ów chłopak zirytował cię swoją natarczywością oraz głupimi pytaniami.
Przerwała, by sprawdzić, czy słucham. Energicznie pokiwałam głową.
- Następnego dnia – to jest wczoraj – pod impulsem znów wybrałaś się na n i e p r z e m y ś l a n y spacer – chciałam jej przerwać i powiedzieć, że zrozumiałam aluzję za pierwszym razem, ale wolałam oszczędzić sobie zabójczego spojrzenia – Kiedy przebywałaś w garderobie, ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłaś i okazało się, że to ów chłopak wypytujący cię o sprzedaż domu. Po chwilowej rozmowie doszło między wami do jednoznacznej sytuacji, w której…
- Tak wiem – powiedziałam stanowczo.
Wcale nie podobało mi się ciągłe przypominanie mi tego, co wczoraj zaszło.
- No. Na szczęście do niczego nie doszło. Chłopak cię postraszył i odszedł.
Kilkanaście minut temu, po moim lekkim oszołomieniu pobiegłyśmy na górę. Pobiegłyśmy, czytaj: Patrycja z lekko podniesionym ciśnieniem wbiegająca po schodach, jak tornado, zadająca wiązankę pytań typu: „Gdzie jest laptop?! Komputer?! Internet?!”, oraz ja powoli włócząca nogami po stopniach i jedną ręką trzymająca się za głowę, a drugą poręczy. Gdy trochę ochłonęłam, odpowiedziałam bardzo wyczerpująco: „W pokoju”, po czym Patrycja wbiegła do pierwszego lepszego i uruchomiła laptopa. Takim oto sposobem znalazłyśmy się akurat w pokoju Sivy.
- Tak.
- No dobrze. Jesteś pewna…
- Tak, jestem cholernie pewna, że ten typ, którego spotkałam, to ten sam z telewizji.
- Dobra, już dobra. Nie denerwuj się.
Przysunęła się do biurka i wystukała coś na klawiaturze.
- Pokaż mi, który to – powiedziała obracając laptopa w moją stronę.
Chciałam powiedzieć, że przecież sama go widziała w TV i że to bez sensu, ale nie chciałam się kłócić. Podeszłam bliżej i przyjrzałam się wyszukanym zdjęciom. Na prawie wszystkich piątka chłopaków stała blisko siebie, jeden obok drugiego i uśmiechała się, pokazując szereg olśniewająco białych zębów. I na każdym zdjęciu był on.
- To ten – wskazałam palcem.
Patrycja ponownie wpisała coś w wyszukiwarkę. Nacisnęłam klawisz enter i na ekranie pojawiły się nowe propozycje. Na każdym zdjęciu był on. Ten sam uśmiech. Te same oczy. Te same włosy. Podniosłam wzrok na brunetkę i skinęłam głową.
- No nieźle.
Spojrzałam na nią pytająco.
- No co. Przecież to nic wielkiego.
- Nic wielkiego? Ania, to Zayn Malik.
- Wybacz, ale nie jestem jakąś fanką, ani nic z tych rzeczy. Nie ślęczę przed TV godzinami,
 nie wiem, kto to jest.
- Dziewczyno. To jeden z członków zespołu One Direction – wschodzących pięciu gwiazd.
 Każdy z nich ma już ponad... milion fanek. Jest to...
- Jest to co?
- Jest to konkurencja dla The Wanted.
Ostatnie słowa sprawiły, że zesztywniałam.
- Ale to nie znaczy, że się nienawidzą, przestań – dodała widząc moją minę.
- To dokładnie to oznacza.
- Skąd wiesz, może akurat nie? Nie bądź zła...
- Jak on tak może? Nie wystarczy mu, że jest sławny? Że każda się za nim ugania? Nie! To za mało dla niego. Lepsza frajda iść z każą do łóżka! O nie. Zaraz mu pokażę, że jest kretynem!
- Ej czekaj! Gdzie ty idziesz? –  zatrzymała mnie.
- Poszukać go.
- Nie pamiętasz już, co ci mówiłam? Jemu o to chodzi! Dasz mu tę satysfakcję?
Miała rację.
- Nie.
- Więc zostań w domu.
Odwróciłam się twarzą do okna.
- Muszę wracać. Późno już – zerknęła na zegarek. 21:00 – Zrobisz, jak zechcesz. Mówię tylko, jak według mnie byłoby lepiej. Do zobaczenia.
- Patrycja. Dziękuję – uśmiechnęłam się.
Dziewczyna odwzajemniła gest i wyszła. Stałam sama w ciszy. Przetrawiałam to, co mi powiedziała. Miała rację. Nie dam się sprowokować, zostaję w domu. Opadłam na krzesło. Po moich policzkach spłynęły łzy. Miałam dość. Wszystkiego. Tęskniłam za dawnym spokojnym życiem z Babcią Leną. Tylko my dwie. Chciałabym cofnąć się wstecz. Nagle z laptopa dobiegł jakiś dźwięk. Spojrzałam na ekran. Skype Siv’y uruchamiał się razem z włączeniem komputera i teraz dzwonił Max. Nie mogę odebrać. Nie w takim stanie. Z drugiej strony, gdy tego nie zrobię zaniepokoją się, że ktoś jest zalogowany na komputerze mulata, ale nie odbiera. Pobiegłam do łazienki i spojrzałam w lustro.
- O matko.
Mój delikatny makijaż rozmazał się i gdybym teraz powiedziała komuś, że umalowałam tylko rzęsy – nie uwierzyłby. Nie zdążyłabym się teraz na tyle umyć, by nie było widać, że płakałam. Max wciąż dzwonił. Myśl! W odbiciu lustra zauważyłam prysznic. W głowie zaświtał mi jakiś plan. Nie, nie miałam zamiaru się kąpać. Szybko ściągnęłam bluzkę i stanik. Sięgnęłam po dwa ręczniki – jednym owinęłam siebie, a drugim włosy. Biegiem wróciłam do pokoju i odebrałam. Na ekranie pojawił się Nathan.
- No co tak... długo.
Jego mina była bezcenna.
- Hej Nath – uśmiechnęłam się – Brałam prysznic, kiedy dzwoniłeś. Nie zdążyłam – wskazałam palcem twarz – się umyć.
- Aaa... Nie przejmuj się i tak jesteś ładna.
- Tak tak - śmiałam się - gdyby siedział obok mnie, dałabym mu kuksańca w bok - Co robicie?
- Odpoczywamy. Nie masz pojęcia, jak męczący potrafi być jeden koncert – powiedział, udając zmęczonego – A co u ciebie? Dom w całości?
- Emm, wiesz ekipa budowlana chyba kończy kłaść płytki w kuchni.
Sykes zrobił krzywą minę.
- Haha, żartowałam! Przecież w domu nie został Tom, tylko ja – śmiałam się.
- Hej! Słyszałem!
- Cześć Tom!
- No cześć łobuzie – chłopak przysiadł się do Nathana – Posprzątane po imprezie?
- Tom, nie śmiałabym robić imprezy bez ciebie.
- Dobra odpowiedź – puścił oko – Jak noga?
- Wspaniale, dzięki. Dzisiaj pozbyłam się opatrunku i w końcu w pełni jestem samodzielna – uśmiechnęłam się zwycięsko.
- To świetnie. A co u...
Nagle usłyszałam krzyki. Nie dobiegały one z mojego otoczenia, tylko z komputera. Spojrzałam na chłopaków, a oni patrzyli w nieznanym mi kierunku.
- Seev, nie przesadzaj.
- Ja przesadzam? Ja?!
- Seev proszę, nie krzycz.
- Bo co? Boli główka?! Gdybyście wczoraj z Max`em tyle nie wypili, to bym nie miał pretensji!
- Hej! Wcale nie było tego tak dużo. Zresztą, odczep się.
- Nie chcę się powtarzać, ale powiem to jeszcze raz. To, że jesteś tu sam nie oznacza, że możesz sobie nadużywać i ca...
- Yyy Seev!! – wrzasnął Tom kręcąc głową.
- Co?! – warknął.
Parker, który wciąż kręcił głową, zaczął energicznie gestykulować rękami, starając się uciszyć przyjaciela. Zaniepokoiłam się.
- Nath...? – zapytałam.
Chłopak nie odpowiedział, tylko przymknął ekran laptopa tak, że widziałam tylko klawiaturę. Moje zaniepokojenie powoli przeradzało się w coś większego.
- Nath! – tym razem prawie krzyknęłam.
Chłopcy rozmawiali szeptem. Rozumiałam tylko pojedyncze słowa. Denerwowałam się coraz bardziej.
- Chłopaki!!
Cokolwiek gromadziło się we mnie od momentu tajemniczej kłótni, teraz uleciało. Ktoś podniósł ekran.
- Seev!
- Ania, cześć – uśmiechnął się, lecz wydawało mi się, że jest nieco spięty – Wybacz, przepychaliśmy się trochę i...
- Rozumiem. Wszystko okej?
- Taak. Czemu...
- Ta kłótnia...
- Aaa, nie to nic. Posprzeczaliśmy się trochę. Jeśli przebywasz zbyt długo z czwórką wariatów, czasami ktoś powie o kilka słów za dużo.
Widziałam, że Seev nie jest spokojny, ale to pewnie przez tę kłótnię.
- A co u ciebie?
Nagle przed oczami stanęły mi wydarzenia ostatnich dni. Poznanie tego chłopaka, ponowne spotkanie z nim, rozmowa i ta cała późniejsza sytuacja, dzień spędzony z Patrycją i wreszcie odkrycie kim jest ten natrętny chłopak...
- Ania...?
- Wszystko okey – uśmiechnęłam się.
Jak ja nienawidziłam kłamać. Nie znosiłam siebie za to, że po raz kolejny to robię. Czas z tym skończyć.
- Na pewno?
- Tak, tak – zapewniłam. Ugryzłam się w język. Co przed chwilą pomyślałam?!
- Nie wygląda, żeby w stu procentach tak było.
Westchnęłam. Nabrałam ochoty, by powiedzieć mu, co się dzieje i jak się czuję.
- Seev, gdy przedwczoraj wyszłam na spa...
- Cześć chłopaki! – krzyknął obcy głos.
- O, to Marc – powiedział Seev – Nasz menager.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Pewnie chce z wami pogadać, więc... zadzwońcie jutro. Ucałuj wszystkich.
- Okey. A ty ucałuj Patrycję. Od Max`a – puścił oko.
- Haha, dobrze. Masz jak w banku. To do jutra – uśmiechnęłam się.
- Do jutra. Aha, jeszcze jedno. Pamiętaj, że nieważne, co by się działo, ja zawsze będę z tobą, jasne? Zawsze. Ostatnie słowo wypowiedział takim tonem, że przeszły mnie dreszcze. Skinęłam głową – No, to do jutra moja kochana młodsza siostrzyczko.
- Do jutra – moje usta wygięły się w coś na kształt banana.
Rozłączył się. Wpatrywałam się w ekran laptopa. Tapetą było zdjęcie Sivy i Nareeshy. Obejmowali się na nim i uśmiechali do obiektywu. Pomyślałam o sobie. Czy ja też kiedykolwiek będę w pełni szczęśliwa? Czy też będę się tak uśmiechać? Czy będę tak kogoś przytulać? I czy tym kimś będzie Jay?

__________
No i jest! O jak się cieszę *o*. Od wczoraj mam laptopa to pisanie pójdzie mi szybciej :D :D. Co tu jeszcze dziękuję za komentarze odwiedzam wasze blogi czytam czytam i nie moge wyjść z podziwu *o*. Do następnego! ;* :*


♥♥♥

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 29

3 komentarze:
                 Każdy szpital jest taki sam. Te same oddziały, te same procedury, nawet ci sami ludzie – mniej, lub bardziej wredni. Jedyna różnica, to kolor kafelków na podłodze lub ścianach. Niczym więcej się nie różnią. Chociaż jest jeszcze jedna identyczna cecha – masa ludzi. Począwszy od matek z kilkumiesięcznymi dziećmi, poprzez młodzież z wszystkimi możliwymi kończynami w gipsie, kończąc na staruszkach borykających się z przeróżnymi dolegliwościami. Obserwowałam, jak tuż przede mną przebiegła kilkuletnia zadowolona z tego, co zapewne zrobiła dziewczynka, a chwilkę później to samo zrobiła jej mama, tyle, że z innym wyrazem twarzy. Spojrzałam na Patrycję. Patrzyła na dziecko i uśmiechała się do siebie.
- Bawi cię to? Ta biedna kobieta ugania się za tym małym potworkiem, a ciebie to bawi? – droczyłam się.
- Dzieci są kochane – powiedziała nie odwracając wzroku – Nie można się na nie złościć.
- A jednak – powiedziałam myśląc o sobie.
- Mieć taką gromadkę – mówiła dalej, jakby ignorując mój komentarz – wokół siebie, z której każdy malec usiłuje zwrócić na siebie choć trochę uwagi… Czy to nie piękne?
Powstrzymałam się z odpowiedzią. W tej chwili jedyne, co byłoby dla mnie piękne, to natychmiastowe pozbycie się tego uciążliwego opatrunku, choćby za pstryknięciem palców lub innej magicznej sztuczki.
                 Wczoraj, gdy ochłonęłam po tym „przypadkowym” spotkaniu – co wierzcie, było rzeczą niemal niewykonalną – zadzwoniłam do Patrycji i zapytałam czy nie mogłaby mnie zawieźć do szpitala. Zgodziła się pod warunkiem, że osobiście mnie zawiezie, jak i przywiezie z powrotem do domu. Tym sposobem siedziałyśmy teraz na korytarzu szpitala, po którym mały diabełek biegał tam i z powrotem. Za którymś razem sprinterka przysunęła się zbyt blisko mnie i całym swoim – nie małym! – ciężarem nadepnęła na moją biedną chorą nogę. O mało nie zawyłam z bólu. Oczy dosłownie wyszły mi na wierzch. Skuliłam się i chwyciłam obolałą stopę.
- Camille! Coś ty najlepszego zrobiła?!
Kołysząc się w przód i w tył jednym okiem kontrolowałam sytuację. To była mama tego potwora.
- Najmocniej panią przepraszam – zwróciła się do mnie – ja… mogłam ją bardziej pilnować. Nic pani nie jest?
- Owszem, jes…
- Zapewniam panią, że koleżance nic nie będzie – Patrycja przerwała mi, kładąc rękę na moim ramieniu. Spojrzałam na nią, jak na idiotkę.
- Nie wygląda, żeby…
- Proszę mi wierzyć na słowo – wtrąciła się. Jak ona lubi przerywać w połowie zdania – Koleżanka zbyt dramatyzuje, zresztą poboli, poboli i przestanie – uśmiechnęła się najszerzej na świecie. Słowo daję, szerszego nie widziałam.
Z twarzy kobiety dało się wyczytać ulgę. Jeszcze raz przeprosiła i ściskając rękę córki odeszła. Odwróciłam się do „koleżanki” i spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Co?! – prawie krzyknęłam.
- No co – udawała niewinną – Nie wolno krzyczeć na dzieci. A tym bardziej przy nich przeklinać.
- Chyba nie zauważyłaś. Ten mały diabeł o mało nie zmiażdżył mi stopy! Chorej stopy!
- Owszem, zauważyłam. Ale to tylko dziecko, przecież nie waży dziesięciu ton.
- Dziesięć kilogramów nie wystarczy, żeby zmiażdżyć mi nogę?!
- Oj przestań. Twoja stopa jest cała. Przecież ci nie odpadła.
- Zapomniałaś czegoś dodać. TO CUD, że nie odpadła. Zresztą, kto ty jesteś mój adwokat?
Nie odpowiedziała. Spuściła wzrok i odwróciła się. To było ostre. Zbyt ostre. Miała rację, przecież nic się nie stało. Palnęłam się w czoło.
- Wybacz. Lubię dzieci i… zareagowałam tak, a nie inaczej.
- Nie. To ja przepraszam. Jestem zła i wyżywam się na niewinnych osobach. Ten arogancki chłopaczek wczoraj doprowadził mnie do szału i…
- Arogancki chłopaczek?
Teza się potwierdza – ona kocha przerywać rozmówcy.
- Bo wczoraj…
- Pani Blake Anna!
Pielęgniarka wezwała mnie z uśmiechem na ustach.
- Później ci opowiem.
Wstałam i podążyłam za pielęgniarką.

- A więc?
Byłyśmy w drodze do domu. Tego drugiego domu. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale jak na razie nie chciałam wracać do tego prawdziwego. Do tej pory jechałyśmy w milczeniu, aż do momentu, gdy ciekawość Patrycji osiągnęła poziom max i zadała mi to pytanie. Po dłuższym braku odpowiedzi spojrzała na mnie.
- Patrz na drogę – upomniałam.
Dziewczyna zerknęła na mnie z wyrzutem.
- Ten – zaczęłam – „arogancki chłopaczek”, o którym wcześniej wspomniałam…
I tak opowiedziałam jej wszystko. Nawet to, co, kiedy czułam. Miałam wrażenie, że powinnam to komuś powiedzieć, a ona była najlepszym słuchaczem. Gdy skończyłam siedziałyśmy w salonie. Patrycja tylko na mnie patrzyła.
- No powiedz coś – ponagliłam.
Westchnęła. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Nie pocałowałam go!
- Wiem – odezwała się – Znam cię zaledwie kilka dni, ale wiem, że nie zrobiłabyś tego. I wcale nie tłumaczę tego brakiem bliskości Jay’a.
- Czuję się jak na wizycie u psychologa.
- Nie przesadzaj – uśmiechnęła się.
- Uh – zaczęłam po chwili – Jedyne, czego teraz chcę, to spotkać go, powiedzieć, co o nim myślę i wymierzyć mu siarczysty policzek.
- Ładnie to ujęłaś.
- Dziękuję.
- Ale sądzę, że nie powinnaś tego robić.
- Co?
- Z tego, co zrozumiałam, jemu tylko o to chodzi. Zdenerwować cię. Wyprowadzić z równowagi. Liczy na to, że go znajdziesz i będziesz chciała to zrobić. A wtedy może posunąć się dalej.
- Co masz na myśli? – zapytałam z nutką przerażenia.
- Hej. Wcale nie mówię, że mamy do czynienia z gwałcicielem czy seryjnym mordercą. Albo jedno i drugie. Po prostu chłopak czuje się zaintrygowany tym, że zachowałaś się tak, a nie inaczej. I na pewno będzie usatysfakcjonowany, gdy zdobędzie taki „okaz” – mówiąc to zakreśliła w powietrzu cudzysłów – jakim jesteś – lub co gorsza – będziesz ty.
- Ładnie mi to wyłożyłaś. Byłabyś dobrym psychologiem.
- Dziękuję. Jednak wolę medycynę.
- Czyli…
- Czyli olewasz go. Nie myślisz o nim. Nie pocałowałaś go i nie masz żadnych wyrzutów sumienia. Rozumiesz?
- Tak jest – zasalutowałam – Skoczę po coś do picia – uśmiechnęłam się.
- A ja poszukam czegoś sensownego w TV.
Zbyt szybka zmiana tematu? Nic z tych rzeczy. Obydwie zrozumiałyśmy, że wszystko, co możliwe zostało powiedziane i nie ma co gdybać. Poszłam do kuchni, wyjęłam z lodówki dwie puszki Pepsi i wróciłam do salonu. Dobiegły mnie pierwsze dźwięki jakiegoś muzycznego programu.
- „Było to miejsce trzecie na naszej liście. Na drugiej pozycji znalazł się zespół, który z dnia na dzień powiększa grono swoich fanek. One Direction z kawałkiem ‘One Thing’…”
Podałam Patrycji napój.
- Kolejni lalusie? – zapytałam.
- Nie słyszałaś o nich? – powiedziała zaskoczona.
- Zdziwi cię to, ale niestety nie.
- Gdzie ty byłaś przez ostatnie miesiące?
- W domu – śmiałam się.
- „Natomiast na podium naszego notowania stanęło pięciu zabójczych przystojniaków, którzy rozpoczęli krótką – bo tylko siedmiodniową – trasę po naszej wyspie. Przed wami zwycięzcy – The Wanted i Chasing The Sun! Lecz najpierw miejsce drugie, a my żegnamy się i zapraszamy…”
- Chłopcy się popisali.
- Hmm, może być – skwitowałam machnięciem ręki.
Zaczęłyśmy się śmiać. Stałam za Patrycją, która siedząc na kanapie popijała bąbelkowy napój. W telewizorze zabrzmiały pierwsze dźwięki tej piosenki z drugiego miejsca. Pięciu chłopaków ładnie ubranych i tak samo śpiewających popisywało się głosem i – nie ukrywajmy – urodą przed kamerami. Zabrałam się za otwarcie puszki, gdy coś mnie powstrzymało. W pokoju temperatura obniżyła się o kilka stopni. Krew jakby przestała krążyć, a serce bić. Czułam, jak puszka wysuwa się z mojej dłoni lądując z hukiem na podłodze. Na moment czas się zatrzymał. Patrycja przestraszona dźwiękiem upadającej Pepsi odwróciła się. Miała coś powiedzieć, lecz widok mojej twarzy ją powstrzymał. Przełknęłam ślinę. Wykrztusiłam:
- To on.


- No i?
- Nie było jej – odpowiedziałem zamykając drzwi samochodu.
- Pff.
- Ee, co? – zapytałem.
- Nie mów mi, że myślałeś, że wróci tu dziś i będzie na ciebie czekać z otwartymi ramionami – powiedział.
Odwróciłem głowę.
- Odpuść – powiedział stukając palcami o kierownicę – Przecież wyraźnie dała ci do zrozumienia, że nic z tego.
- Nie wiesz gdzie ona może mieszkać? – zapytałem ignorując uwagę przyjaciela.
- Słuchasz mnie? – rozłożył ręce.
- Wiesz czy nie.
- Uh. Przypomnij mi, dlaczego jestem tu z tobą zamiast spokojnie siedzieć w domu?
- Ponieważ nie chcesz patrzeć, jak reszta naszych przyjaciół urządza sobie Movie Day! Obżerając się serowymi – śmierdzącymi! – chrupkami.
- Racja.
- Nie może mieszkać daleko…
- Przesadzasz. Powiedziała wyraźne NIE, więc daj sobie spokój.
- Nie rozumiesz. Ona nie leci na to kim jestem tylko…
- Ona wcale na ciebie nie leci.
- Właśnie!
Przyjaciel spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
- Uh, dobra wracajmy – powiedziałem.
- No wreszcie zmądrzałeś.
Brunet przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy. Ma racje. Zmądrzałem. Nie będę jej nachodził. Ziarno zostało zasiane. Teraz czekać, aż plon wzrośnie i… sama do mnie przyjdzie.

__________
Coś te moje obietnice nie chcą się spełniać. Rozdział miałam dodać w poniedziałek - tydzień temu - ale wypadł mi nieprzewidziany pobyt w szpitalu. Wróciłam dopiero we wtorek, a rozdział dodaję dziś. Kolejny mam już napisany więc dwa, góra trzy dni i będzie kolejny ;) Dzięki za komentarze i wyświetlenia *o*. Do następnego :) :* :*


♥♥♥
Neva Bajkowe Szablony