To, co zobaczyłam, przeraziło mnie. Gdzieś tam w środku
czułam narastające poczucie winy.
- Ania..., to pomyłka... – powiedziała Nareesha, patrząc
na mokrą od łez twarz dziewczyny, lecz ta podniosła rękę, by przestała.
- Ania... – zaczęłam, lecz nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zaprzeczanie temu, co zobaczyła, było niepotrzebne. Dobrze wiedziała, co jest
na zdjęciach i dobrze wiedziała, że to on.
Spojrzała mi w
oczy: - Nic... nie mów – powiedziała cicho po czym przytknęła dłonią usta, jakby powstrzymywała się, by nie powiedzieć czegoś więcej – To... niemożliwe... –
kręciła głową.
Nareesha chciała podejść i ją przytulić, lecz dziewczyna
zauważyła to. W mgnieniu oka odsunęła się od stołu i nie wiedząc kiedy wybiegła
z domu. Spojrzałam na brunetkę. Odwróciła się do mnie, a w oczach miała przerażenie. Obie nie mogłyśmy się ruszyć. To działo się tak szybko.
- Trzeba... trzeba coś zrobić! – krzyczała Nareesha.
- Może... może ma w kieszeni komórkę. Spróbuj zadzwonić.
- Okey – dziewczyna wyjęła swojego smartfona, wybrała
numer i zadzwoniła – Nic z tego. Nie odbiera... Pewnie ma wyłączone dźwięki –
widziałam, jak trzęsą jej się ręce.
- Co teraz...? – bałam się zadać to pytanie, ale kiedyś
musiało ono paść.
- Musimy coś zrobić, no! Pobiegnijmy za nią!
- Tak, ale... co to da?
- Przynajmniej będziemy wiedziały, gdzie jest i że nic
jej nie jest! – powiedziała wychodząc z
kuchni – No chodź! – pogoniła mnie.
Otrząsnęłam się i pobiegłam za nią. Miała rację – nawet,
jeśli nie będzie chciała nas słuchać powinnyśmy ją znaleźć. Włożyłyśmy coś na
siebie i wybiegłyśmy przed dom.
- No... i? – zapytałam.
- Babcia Ani niedawno zmarła, może będzie na cmentarzu.
- Być może pobiegła do domu. Tego drugiego.
- Możliwe. Rozdzielmy się, będzie szybciej.
Zastanowiłam się.
- Jesteś pewna? – zapytałam – A jeśli jakiś pedofil cię
zaatakuje?
Zauważyłam, że Nareeshę przeszedł dreszcz.
- Racja.
- To gdzie najpierw?
- Na cmentarz.
- Wychodzę! – krzyknąłem ubierając granatową bejsbolówkę.
Zerknąłem jeszcze w lustro, by poprawić włosy i chwyciłem za klamkę.
- A ty gdzie? – zapytał blondyn wchodząc do holu.
- Ja? Na spacer.
- Ty? – uniósł brwi - Stary, to do ciebie niepodobne.
- Nie rozumiem – cofnąłem rękę i odwróciłem się do niego.
- Nie ma tu nic do rozumienia – uśmiechnął się
podejrzanie – Ty po prostu nie wychodzisz wieczorami z domu "na
spacer" – w powietrzu zakreślił cudzysłów – Przyznaj się – poruszył
brwiami, które przed chwilą powędrowały w górę.
- Do czego.
- Idziesz na imprezę. I to bez nas – pogroził palcem.
- Daj spokój. Gdybym szedł do klubu, nie ubrałbym się
tak. Zresztą...
- Hm?
- Każdy czasem potrzebuje być chwilę sam.
- Każdy, ale nie ty – uśmiechnął się.
- Uhh – westchnąłem i wyszedłem.
- Co się dzieje? – zapytał przyjaciel podchodząc do
blondyna.
Trzymał ścierkę, w którą wycierał sobie ręce.
Trzymał ścierkę, w którą wycierał sobie ręce.
- Nasz arogancik wyszedł na spacer – odpowiedział patrząc
na drzwi.
- Co? – zapytał przerywając czynność.
- Też się zdziwiłem.
Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę parku.
Spojrzałem na zegarek - 20:10. Już dawno nie byłem tam sam. Zresztą, czasem
warto jest się wybrać na taki spacer. Chociażby dla zdrowia? Nie rozumiałem
Niall`a. Co w tym dziwnego? Owszem, nigdy wcześniej nie wychodziłem z domu o
tej godzinie, chyba, że na imprezę, ale jak już wspomniałem, po prostu chcę się
przejść. Nie powinno to nikogo dziwić. Przeszedłem przez ulicę i poczułem
wibracje. Wyciągnąłem komórkę i spojrzałem na wyświetlacz. Liam. Westchnąłem.
Czyżby jutrzejsze nagłówki gazet głosiły: "Zayn Malik wyszedł wieczorem na
spacer!". Odebrałem.
- Stary, co ty robisz?
- Aktualnie idę.
- Mówię serio.
- Wyszedłem się przejść. Co w tym dziwnego?
- Wszystko! Ty nie wychodzisz ot tak na spacer –
przewróciłem oczami – Chyba, że...
- Chyba, że co?
- Chodzi o nią, tak? – Nie odpowiedziałem – Wiedziałem!
Mówiłem Harry`emu, żeby nie wspominał ci, że kiedyś parę razy ją tam widział.
Pokręciłem głową: - Liam, pomyśl. Nawet jeśli mi
powiedział, to nie wybierałbym się tam o tej porze, mając nadzieję, że ją
spotkam.
- W sumie...
- W sumie masz rację Zayn, to bez sensu – dokończyłem za
niego.
- Oj, no dobra dobra. Ale wciąż uważam, że to do ciebie
niepodobne.
- Aj tam, daj spokój.
- Słucha...
- Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwałem mu – Jak będę
czegoś potrzebował, zadzwonię.
- Zayn! Ja chcia...
- Dzięki stary! Narazie – rozłączyłem się.
Co w nich wszystkich wstąpiło? Nie dadzą mi żyć.
Skręciłem do parku. Czy aby na pewno nie kierowałem się tym, co powiedział mi
Harry? Niee. Zresztą, przed chwilą tłumaczyłem, że to tylko spacer... Nie nie
nie. Nie idę jej szukać. Przez to ich gadanie zaczynam świrować. Hmm, chyba
jestem na miejscu. "Samotne drzewo
naprzeciw ławki, będziesz wiedział które”. To na pewno to. Podszedłem bliżej.
Drzewo, jak drzewo, niczym nie różni się od innych.
W parku nie było nikogo. Nie było to dziwne zważywszy na
godzinę. Słońce dawno już schowało się za horyzontem pozostawiając ze światła
dziennego jedynie półmrok. Latarnie, kolejno jedna po drugiej rozbłyskiwały
żółtym światłem. Usiadłem pod drzewem. Oparłem głowę o pień i zamknąłem oczy.
Nie ma to, jak chwila wytchnienia. Ciągle nagrania, koncerty, studio... Cały
czas w biegu. Teraz mamy wolne, ale kto wie, kiedy któregoś z nas coś natchnie
i napisze nową piosenkę. I znowu się zacznie. Mimo wszystko, kocham to. Nie
wyobrażam sobie... Usłyszałem kroki. Przyspieszone. Jakby ktoś biegł. Czyżby o
tej godzinie zebrało się komuś na jogging? Zerknąłem przez lewe ramię.
Niemożliwe. Odwróciłem się. Musiało mi się przywidzieć. A jeśli nie? Istnieje
tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Jeśli to ona, to - wierząc Harry`emu -
przyjdzie tu, jeśli nie, no cóż. Nie przyjdzie. Proste. Czekałem. Kimkolwiek
tek ktoś był, zbliżał się. Zacząłem się denerwować. A jeśli to jedna z tych napalonych
fanek? Zauważyła mnie i zaczęła śledzić, a teraz wpadła w panikę, bo zniknąłem jej
z oczu i straciła być może jedyną w...
- Wynoś się stąd.
- Wynoś się stąd.
Ten głos. Niemożliwym jest pomylić go z innym. Przez to
intensywne myślenie nawet nie zauważyłem, jak podeszła.
- Czemu niby? To
miejsce publiczne, nie prywatne. Może tu przebywać, kto tylko chce – powiedziałem
nie odwracając się. Ha! Wystarczyło tylko być cierpliwym i poczekać aż sama mnie
znajdzie.
- Powiedziałam. Wynoś się.
- Uparta jesteś – zaśmiałem się cicho – Jak już
powiedziałem, to nie jest tylko twoje miejsce. Chyba, że jest podpisane, pokaż
tylko, gdzie.
- Idź... sobie. Proszę – w jej głosie usłyszałem coś
dziwnego. Nie mogłem odgadnąć, co to.
- A czemu niby... – podniosłem się i spojrzałem na nią. Drgnąłem
– Co się... stało.
Jej twarz była mokra od łez, oczy lekko zaczerwienione.
Wydała się mniejsza. Nie wyglądała tak, jak wcześniej; stała skulona z
zaciśniętymi pięściami, usiłując nie rozpłakać się na dobre.
- Proszę... – wyszeptała błagalnie. Coś we mnie pękło.
Nie mogłem patrzeć, jak kolejne łzy spływają po jej
gładkiej twarzy. Nie wiedząc czemu podszedłem i przytuliłem ją. Staliśmy tak
chwilę w ciszy, gdy nagle dziewczyna odepchnęła mnie - Nie! - krzyknęła -
Nie... nie, nie...
Wróciłem do rzeczywistości. Nie powinienem tu być. Co
mnie podkusiło, żeby wychodzić dziś z domu?
- Przepraszam – powiedziałem chłodno – Pójdę sobie.
- Nie! Nie chcę być... sama. Po prostu... zostań.
Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Znów na nią spojrzałem i
znów chciałem jej pomóc. Złapałem ją za rękę i zaprowadziłem pod drzewo pod
którym usiedliśmy. Dziewczyna rozpłakała się. Tak bardzo było mi jej szkoda.
Przed dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.
- Czemu... czemu ja? – przerwała ciszę mówiąc przez łzy.
- Cii... Nie płacz – powiedziałem, starając się ją choć
trochę uspokoić.
- Tylko chcę wiedzieć... wiedzieć, czemu... – skuliła się
i ponownie zaczęła płakać.
Patrzyłem. Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, co ją tak zraniło. Nie pytałem, co się stało. Widziałem, że nie była w stanie odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Ostrożnie odgarnąłem opadające jej, niesforne włosy, a ona podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Nie wiedziałem zbytnio, jak się zachować, więc uśmiechnąłem się smutno. Nic już więcej nie powiedziała, tylko wsparła głowę na moim ramieniu. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć, więc nie zastanawiałem się. Podniosłem głowę i spojrzałem w górę. Miliony gwiazd rozświetlały ciemne, granatowe nocne niebo. Z minuty na minutę robiło się coraz zimniej; ptaki zamilkły, a swój koncert rozpoczęły świerszcze. Cykały miarowo, nie przejmując się niczym. Martwiły się tylko o to, by przeżyć. A my? Oprócz tego mamy tony innych zmartwień. Każdy boi się, że straci kogoś bliskiego - matka wychowująca dwójkę dzieci codziennie czeka na jakąkolwiek wiadomość bądź znak od męża, który wyjechał do Iraku, że żyje i nic mu nie jest. Życie nie jest ani proste ani sprawiedliwe. Ludziom wydaje się, że takim, jak ja jest łatwo. Nic bardziej mylnego. Oni mają spokojne życie, zwykłe ludzkie zmartwienia, normalny kontakt z bliskimi. Gdy wyjdą na ulicę nie ugania się za nimi stado fotoreporterów. A ja? Gdzie się nie pokażę - tam paparazzi. Jak nie w trasie, to w studio, jak nie w studio, to w trasie. A bliscy? Mało jest takich chwil, jak ta, gdy mogę spokojnie wyjść z domu, pomyśleć i zadzwonić do mamy, zapytać co u niej.
Patrzyłem. Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, co ją tak zraniło. Nie pytałem, co się stało. Widziałem, że nie była w stanie odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Ostrożnie odgarnąłem opadające jej, niesforne włosy, a ona podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Nie wiedziałem zbytnio, jak się zachować, więc uśmiechnąłem się smutno. Nic już więcej nie powiedziała, tylko wsparła głowę na moim ramieniu. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć, więc nie zastanawiałem się. Podniosłem głowę i spojrzałem w górę. Miliony gwiazd rozświetlały ciemne, granatowe nocne niebo. Z minuty na minutę robiło się coraz zimniej; ptaki zamilkły, a swój koncert rozpoczęły świerszcze. Cykały miarowo, nie przejmując się niczym. Martwiły się tylko o to, by przeżyć. A my? Oprócz tego mamy tony innych zmartwień. Każdy boi się, że straci kogoś bliskiego - matka wychowująca dwójkę dzieci codziennie czeka na jakąkolwiek wiadomość bądź znak od męża, który wyjechał do Iraku, że żyje i nic mu nie jest. Życie nie jest ani proste ani sprawiedliwe. Ludziom wydaje się, że takim, jak ja jest łatwo. Nic bardziej mylnego. Oni mają spokojne życie, zwykłe ludzkie zmartwienia, normalny kontakt z bliskimi. Gdy wyjdą na ulicę nie ugania się za nimi stado fotoreporterów. A ja? Gdzie się nie pokażę - tam paparazzi. Jak nie w trasie, to w studio, jak nie w studio, to w trasie. A bliscy? Mało jest takich chwil, jak ta, gdy mogę spokojnie wyjść z domu, pomyśleć i zadzwonić do mamy, zapytać co u niej.
Zrobiło się chłodno. Spojrzałem na opierającą się na moim
ramieniu dziewczynę.
- Może... odprowadzić Cię do domu? Nie, że jest mi
niewygodnie, tylko...
Zorientowałem się, że nie uzyskam od niej żadnej
odpowiedzi, bo zasnęła. I co teraz? Przecież jej nie obudzę. Może nie jestem
taki wrażliwy, ale nie miałbym serca obudzić jej, by powróciła do tego obrzydliwego
świata, w którym coś poszło nie tak i sprawiło, że jest teraz tutaj. Wpadłem na
pewien pomysł. Delikatnie, zważając na ruchy, wyciągnąłem komórkę z kieszeni i
wybrałem numer. Po czterech sygnałach usłyszałem głos zaspanego przyjaciela.
- Zayn...?
- Liam, przyjacielu mam nadzieję, że cię nie obudziłem –
powiedziałem najciszej, jak mogłem, uśmiechając się przy tym do siebie.
- Masz pecha, bo niestety to zrobiłeś. Chłopie do
cholery, co ty robisz o tej godzinie?
- Podziwiam piękne nocne widoki – żartowałem.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne, boki zrywać.
- Mam prośbę.
- Ja też.
- Co jest?
- Masz zegarek?
- Mam.
- To na niego spójrz i zadzwoń za minimum dziesięć
godzin, bo tak się składa, że o tej godzinie ja przeważnie śpię.
- Ale...
- Zayn, nie jesteś już małym dzieckiem. Złap taksówkę i
przyjedź do domu. To, że zabalowałeś i przespałeś się z jakąś laską nie
oznacza, że możesz dzwonić do mnie w środku nocy i mnie budzić.
- Ale daj mi...
- Jak nie masz kasy, to powiedz kierowcy, że jesteś ten
Zayn z One Direction i spotkasz się z jego córką, albo
co tam wolisz.
- Liam...
- Wiem wiem. Nie powinno się w ten sposób wykorzystywać
sławy, no ale jak się już ją ma, to trzeba.
- Ona jest ze mną – powiedziałem stanowczo, akcentując odpowiednie słowo.
- Ona jest ze mną – powiedziałem stanowczo, akcentując odpowiednie słowo.
- Coo?! – to, co powiedziałem, podziałało na niego, jak
paralizator – Jak ona...
- Nieważne. Później wszystko ci opowiem, jasne? A teraz
bądź tak dobry, wyświadcz mi kolejną przysługę w moim marnym życiu i przyjedź
do parku.
- Gdzie jesteś? – zapytał poważnym tonem.
Za to lubiłem Liam`a, nie zadawał zbędnych pytań, tylko same konkrety.
Za to lubiłem Liam`a, nie zadawał zbędnych pytań, tylko same konkrety.
- Od bramy głównej w lewo.
- Już jadę.
Biegłyśmy
dosłownie, co sił w nogach. Zarówno ja, jak i Nareesha motywowałyśmy się tym, żeby nie pozwolić, by Ani coś się stało. Dotarłyśmy na cmentarz. Zdyszana,
oparłam ręce na kolanach i pochylając się, próbowałam złapać oddech.
- Chodź. Nie ma... czasu – powiedziała mulatka ciężko
oddychając.
- Daj mi... chwilkę.
Po minucie szukałyśmy grobu. Nie miałam pojęcia, gdzie to
jest, ale widać Nareesha wiedziała, więc nie musiałam się martwić, że się
zgubimy, zważywszy, że nie uśmiechało mi się szukanie drogi w nocy na cmentarzu. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, przez co o mało na nią nie wpadłam.
Przyglądnęłam się jej.
- Co jest?
- To tutaj – powiedziała nie poruszając się.
Powiodłam wzrokiem za nią. Nie było tam nikogo.
- Gdzie teraz? – zapytałam niepewnie.
- Do jej domu.
Biegnąc wróciłyśmy na niewielki parking przed cmentarzem.
- Daleko?
- Kawałek jest – powiedziała brunetka z grymasem na
twarzy.
- Wiem, że musimy ją znaleźć, ale nie dam rady tyle
przebiec.
- Ja też. Łapiemy taksówkę?
- O tak.
Miałyśmy szczęście, bo niedaleko na krawężniku stała
zaparkowana żółta furgonetka. Kierowca nie był zbytnio zadowolony, gdy go obudziłyśmy,
ale gdy rozpoznał Nareeshę – z tego, co wiem była modelką – od razu zmienił
nastawienie i zgodził się nas podwieźć za darmo.
- Wszystko okey? – zapytała Nareesha, patrząc na mnie
wyczekująco.
- Hmm, nie jestem zbytnio w temacie i nie wiem, gdzie
jeszcze Ania mogłaby pójść, ale...
- Ale?
- Tak się zastanawiam, czy ona zawsze nosi przy sobie
klucz do domu? - brunetka zmarszczyła czoło – No popatrz. Skoro mieszka u
chłopaków, to jej dom musi być zamknięty na klucz, prawda?
- No tak.
- Więc tak sobie myślę, czy ona zawsze nosi przy sobie
klucz do domu?
Twarz dziewczyny zmieniała się dając znać, że rozumie.
- Nie wydaje mi się.
- Powiedz mi jeszcze, gdzie chłopcy trzymają klucz do
swojego domu?
- Hmm, przeważnie wieszają go na haczyku obok szafki na
buty.
- Czyli jej dom odpada.
- Proszę cię, mów jaśniej. O tej porze nie myślę tak
szybko – uśmiechnęła się delikatnie.
- Mam pamięć fotograficzną. Gdy wchodziłyśmy dziś do domu
chłopaków, zauważyłam, że z kieszeni damskiej kurtki wystawał breloczek
przypięty do czegoś, co znajdowało się wewnątrz niej, a kiedy szłyśmy do kuchni
podeszłam bliżej i z czystej ciekawości zerknęłam, co jest w środku. Był to
klucz. A z tego co wiem, żadna dziewczyna - oprócz Ani - nie mieszka z chłopakami.
- No tak – Nareesha pokiwała energicznie głową – Zresztą,
nie przypominam sobie, żebym zostawiła u nich kurtkę, zwłaszcza, że nie mam
zwyczaju nosić czegokolwiek w kieszeni. Wszystko wrzucam do torebki.
- Więc teraz pomyśleć musisz ty. Nie znam jej na tyle
dobrze, by wiedzieć, gdzie poszłaby w takiej sytuacji.
Brunetka zastanowiła się.
- Wiem – powiedziała krótko – Panie kierowco – nachyliła
się do przodu i uśmiechnęła promiennie – zmieniłyśmy zdanie. Zawiezie nas pan
do parku?
__________
Coś niezbyt mnie się podoba ;x No ale może wam przypadnie do gustu :D :D. Dzięki Wam na wyświetlenia :O 23 469. Nie wieerze :O. Staram się dodawać w miarę małych odstępach i myślę, że nawet mi to wychodzi ;>.
Dedykacja:
Jessica Jess - Noowy Czytacz! *o*Twoje komentarze powalają na kolana! Haha, jak je czytam to padam :) We pozytywnym sensie oczyfiście :D Twojego bloga czytam - bo jak mogłabym nie ;) - no i zapraszam do mnie :). Dzięki! ;*
♥♥♥