czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 29

                 Każdy szpital jest taki sam. Te same oddziały, te same procedury, nawet ci sami ludzie – mniej, lub bardziej wredni. Jedyna różnica, to kolor kafelków na podłodze lub ścianach. Niczym więcej się nie różnią. Chociaż jest jeszcze jedna identyczna cecha – masa ludzi. Począwszy od matek z kilkumiesięcznymi dziećmi, poprzez młodzież z wszystkimi możliwymi kończynami w gipsie, kończąc na staruszkach borykających się z przeróżnymi dolegliwościami. Obserwowałam, jak tuż przede mną przebiegła kilkuletnia zadowolona z tego, co zapewne zrobiła dziewczynka, a chwilkę później to samo zrobiła jej mama, tyle, że z innym wyrazem twarzy. Spojrzałam na Patrycję. Patrzyła na dziecko i uśmiechała się do siebie.
- Bawi cię to? Ta biedna kobieta ugania się za tym małym potworkiem, a ciebie to bawi? – droczyłam się.
- Dzieci są kochane – powiedziała nie odwracając wzroku – Nie można się na nie złościć.
- A jednak – powiedziałam myśląc o sobie.
- Mieć taką gromadkę – mówiła dalej, jakby ignorując mój komentarz – wokół siebie, z której każdy malec usiłuje zwrócić na siebie choć trochę uwagi… Czy to nie piękne?
Powstrzymałam się z odpowiedzią. W tej chwili jedyne, co byłoby dla mnie piękne, to natychmiastowe pozbycie się tego uciążliwego opatrunku, choćby za pstryknięciem palców lub innej magicznej sztuczki.
                 Wczoraj, gdy ochłonęłam po tym „przypadkowym” spotkaniu – co wierzcie, było rzeczą niemal niewykonalną – zadzwoniłam do Patrycji i zapytałam czy nie mogłaby mnie zawieźć do szpitala. Zgodziła się pod warunkiem, że osobiście mnie zawiezie, jak i przywiezie z powrotem do domu. Tym sposobem siedziałyśmy teraz na korytarzu szpitala, po którym mały diabełek biegał tam i z powrotem. Za którymś razem sprinterka przysunęła się zbyt blisko mnie i całym swoim – nie małym! – ciężarem nadepnęła na moją biedną chorą nogę. O mało nie zawyłam z bólu. Oczy dosłownie wyszły mi na wierzch. Skuliłam się i chwyciłam obolałą stopę.
- Camille! Coś ty najlepszego zrobiła?!
Kołysząc się w przód i w tył jednym okiem kontrolowałam sytuację. To była mama tego potwora.
- Najmocniej panią przepraszam – zwróciła się do mnie – ja… mogłam ją bardziej pilnować. Nic pani nie jest?
- Owszem, jes…
- Zapewniam panią, że koleżance nic nie będzie – Patrycja przerwała mi, kładąc rękę na moim ramieniu. Spojrzałam na nią, jak na idiotkę.
- Nie wygląda, żeby…
- Proszę mi wierzyć na słowo – wtrąciła się. Jak ona lubi przerywać w połowie zdania – Koleżanka zbyt dramatyzuje, zresztą poboli, poboli i przestanie – uśmiechnęła się najszerzej na świecie. Słowo daję, szerszego nie widziałam.
Z twarzy kobiety dało się wyczytać ulgę. Jeszcze raz przeprosiła i ściskając rękę córki odeszła. Odwróciłam się do „koleżanki” i spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Co?! – prawie krzyknęłam.
- No co – udawała niewinną – Nie wolno krzyczeć na dzieci. A tym bardziej przy nich przeklinać.
- Chyba nie zauważyłaś. Ten mały diabeł o mało nie zmiażdżył mi stopy! Chorej stopy!
- Owszem, zauważyłam. Ale to tylko dziecko, przecież nie waży dziesięciu ton.
- Dziesięć kilogramów nie wystarczy, żeby zmiażdżyć mi nogę?!
- Oj przestań. Twoja stopa jest cała. Przecież ci nie odpadła.
- Zapomniałaś czegoś dodać. TO CUD, że nie odpadła. Zresztą, kto ty jesteś mój adwokat?
Nie odpowiedziała. Spuściła wzrok i odwróciła się. To było ostre. Zbyt ostre. Miała rację, przecież nic się nie stało. Palnęłam się w czoło.
- Wybacz. Lubię dzieci i… zareagowałam tak, a nie inaczej.
- Nie. To ja przepraszam. Jestem zła i wyżywam się na niewinnych osobach. Ten arogancki chłopaczek wczoraj doprowadził mnie do szału i…
- Arogancki chłopaczek?
Teza się potwierdza – ona kocha przerywać rozmówcy.
- Bo wczoraj…
- Pani Blake Anna!
Pielęgniarka wezwała mnie z uśmiechem na ustach.
- Później ci opowiem.
Wstałam i podążyłam za pielęgniarką.

- A więc?
Byłyśmy w drodze do domu. Tego drugiego domu. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale jak na razie nie chciałam wracać do tego prawdziwego. Do tej pory jechałyśmy w milczeniu, aż do momentu, gdy ciekawość Patrycji osiągnęła poziom max i zadała mi to pytanie. Po dłuższym braku odpowiedzi spojrzała na mnie.
- Patrz na drogę – upomniałam.
Dziewczyna zerknęła na mnie z wyrzutem.
- Ten – zaczęłam – „arogancki chłopaczek”, o którym wcześniej wspomniałam…
I tak opowiedziałam jej wszystko. Nawet to, co, kiedy czułam. Miałam wrażenie, że powinnam to komuś powiedzieć, a ona była najlepszym słuchaczem. Gdy skończyłam siedziałyśmy w salonie. Patrycja tylko na mnie patrzyła.
- No powiedz coś – ponagliłam.
Westchnęła. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Nie pocałowałam go!
- Wiem – odezwała się – Znam cię zaledwie kilka dni, ale wiem, że nie zrobiłabyś tego. I wcale nie tłumaczę tego brakiem bliskości Jay’a.
- Czuję się jak na wizycie u psychologa.
- Nie przesadzaj – uśmiechnęła się.
- Uh – zaczęłam po chwili – Jedyne, czego teraz chcę, to spotkać go, powiedzieć, co o nim myślę i wymierzyć mu siarczysty policzek.
- Ładnie to ujęłaś.
- Dziękuję.
- Ale sądzę, że nie powinnaś tego robić.
- Co?
- Z tego, co zrozumiałam, jemu tylko o to chodzi. Zdenerwować cię. Wyprowadzić z równowagi. Liczy na to, że go znajdziesz i będziesz chciała to zrobić. A wtedy może posunąć się dalej.
- Co masz na myśli? – zapytałam z nutką przerażenia.
- Hej. Wcale nie mówię, że mamy do czynienia z gwałcicielem czy seryjnym mordercą. Albo jedno i drugie. Po prostu chłopak czuje się zaintrygowany tym, że zachowałaś się tak, a nie inaczej. I na pewno będzie usatysfakcjonowany, gdy zdobędzie taki „okaz” – mówiąc to zakreśliła w powietrzu cudzysłów – jakim jesteś – lub co gorsza – będziesz ty.
- Ładnie mi to wyłożyłaś. Byłabyś dobrym psychologiem.
- Dziękuję. Jednak wolę medycynę.
- Czyli…
- Czyli olewasz go. Nie myślisz o nim. Nie pocałowałaś go i nie masz żadnych wyrzutów sumienia. Rozumiesz?
- Tak jest – zasalutowałam – Skoczę po coś do picia – uśmiechnęłam się.
- A ja poszukam czegoś sensownego w TV.
Zbyt szybka zmiana tematu? Nic z tych rzeczy. Obydwie zrozumiałyśmy, że wszystko, co możliwe zostało powiedziane i nie ma co gdybać. Poszłam do kuchni, wyjęłam z lodówki dwie puszki Pepsi i wróciłam do salonu. Dobiegły mnie pierwsze dźwięki jakiegoś muzycznego programu.
- „Było to miejsce trzecie na naszej liście. Na drugiej pozycji znalazł się zespół, który z dnia na dzień powiększa grono swoich fanek. One Direction z kawałkiem ‘One Thing’…”
Podałam Patrycji napój.
- Kolejni lalusie? – zapytałam.
- Nie słyszałaś o nich? – powiedziała zaskoczona.
- Zdziwi cię to, ale niestety nie.
- Gdzie ty byłaś przez ostatnie miesiące?
- W domu – śmiałam się.
- „Natomiast na podium naszego notowania stanęło pięciu zabójczych przystojniaków, którzy rozpoczęli krótką – bo tylko siedmiodniową – trasę po naszej wyspie. Przed wami zwycięzcy – The Wanted i Chasing The Sun! Lecz najpierw miejsce drugie, a my żegnamy się i zapraszamy…”
- Chłopcy się popisali.
- Hmm, może być – skwitowałam machnięciem ręki.
Zaczęłyśmy się śmiać. Stałam za Patrycją, która siedząc na kanapie popijała bąbelkowy napój. W telewizorze zabrzmiały pierwsze dźwięki tej piosenki z drugiego miejsca. Pięciu chłopaków ładnie ubranych i tak samo śpiewających popisywało się głosem i – nie ukrywajmy – urodą przed kamerami. Zabrałam się za otwarcie puszki, gdy coś mnie powstrzymało. W pokoju temperatura obniżyła się o kilka stopni. Krew jakby przestała krążyć, a serce bić. Czułam, jak puszka wysuwa się z mojej dłoni lądując z hukiem na podłodze. Na moment czas się zatrzymał. Patrycja przestraszona dźwiękiem upadającej Pepsi odwróciła się. Miała coś powiedzieć, lecz widok mojej twarzy ją powstrzymał. Przełknęłam ślinę. Wykrztusiłam:
- To on.


- No i?
- Nie było jej – odpowiedziałem zamykając drzwi samochodu.
- Pff.
- Ee, co? – zapytałem.
- Nie mów mi, że myślałeś, że wróci tu dziś i będzie na ciebie czekać z otwartymi ramionami – powiedział.
Odwróciłem głowę.
- Odpuść – powiedział stukając palcami o kierownicę – Przecież wyraźnie dała ci do zrozumienia, że nic z tego.
- Nie wiesz gdzie ona może mieszkać? – zapytałem ignorując uwagę przyjaciela.
- Słuchasz mnie? – rozłożył ręce.
- Wiesz czy nie.
- Uh. Przypomnij mi, dlaczego jestem tu z tobą zamiast spokojnie siedzieć w domu?
- Ponieważ nie chcesz patrzeć, jak reszta naszych przyjaciół urządza sobie Movie Day! Obżerając się serowymi – śmierdzącymi! – chrupkami.
- Racja.
- Nie może mieszkać daleko…
- Przesadzasz. Powiedziała wyraźne NIE, więc daj sobie spokój.
- Nie rozumiesz. Ona nie leci na to kim jestem tylko…
- Ona wcale na ciebie nie leci.
- Właśnie!
Przyjaciel spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
- Uh, dobra wracajmy – powiedziałem.
- No wreszcie zmądrzałeś.
Brunet przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy. Ma racje. Zmądrzałem. Nie będę jej nachodził. Ziarno zostało zasiane. Teraz czekać, aż plon wzrośnie i… sama do mnie przyjdzie.

__________
Coś te moje obietnice nie chcą się spełniać. Rozdział miałam dodać w poniedziałek - tydzień temu - ale wypadł mi nieprzewidziany pobyt w szpitalu. Wróciłam dopiero we wtorek, a rozdział dodaję dziś. Kolejny mam już napisany więc dwa, góra trzy dni i będzie kolejny ;) Dzięki za komentarze i wyświetlenia *o*. Do następnego :) :* :*


♥♥♥

3 komentarze:

  1. hah ha ha ha ha ha ha ! Skąd ja to wiedziałam, że tajemniczym gościem będzie jeden z 1G. mam nadzieję, że nie Harry tylko Zayn ;x ale zrobisz jak chcesz.
    Bardzo mi się podobał ten rozdział i bosko mi się czytało !:D
    czekam na nn !
    Zapraszam do mnie na prolog III cześci opowiadania o the wanted:
    http://canyouhearme-thewanted.blogspot.com/
    oraz na nowy rozdział na blogu o braciach Pawlickich:
    http://love-is-a-contradiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa wiedziałam, że to któryś z One Direction! Jestem tylko ciekawa, który to będzie :D Najbardziej do tej roli pasuje mi Zayn. No, czekam na kolejny :D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny jak wszystkie! Czekam na następny :*:*

    PS: Ta Patrycja to dobra jest :D Hahah ;)

    OdpowiedzUsuń

Neva Bajkowe Szablony